Na pomysł szpiegowania dziennikarzy wpadła szefowa rady nadzorczej Hewlett-Packard (HP) - Patricia Dunn. Akcja była ściśle tajna: nie wiedział o niej nikt oprócz Dunn i Carly Fioriny (byłej prezes HP). I tak miało pozostać na wieki! Detektywi dostali wolną rękę, podsłuchiwali więc rozmowy telefoniczne dziennikarzy (m.in. z "The Wall Street Journal"). Działali nielegalnie, ale za to skutecznie!
"Wtyczką" w HP okazał się George Keyworth, członek rady nadzorczej firmy, który słynął z niezwykłego gadulstwa. Upomniano go, żeby nie paplał i... litościwie pozostawiono na stołku. Sprawa by przycichła, ale przy okazji wyszło na jaw, że nagrywane były też rozmowy członków rady nadzorczej firmy, a ich e-maile kontrolowane.
Wczoraj rzecznik prasowy Hewlett-Packard bił się w piersi. Przepraszał za szpiegowanie dziennikarzy, a nagrywanie rozmów telefonicznych nazwał błędem. Tymczasem Bill Lockyer, prokurator generalny stanu Kalifornia (tam mieści się centrala firmy), nie wzruszył się fałszywą skruchą giganta. Uznał nielegalne podsłuchy za przestępstwo i chce "posadzić" winnych.
Koncern komputerowy Hewlett-Packard wynajmował detektywów do śledzenia dziennikarzy. Po co? Chciał znaleźć "wtyczkę", która zdradza poufne informacje o firmie. Udało się, ale sprawą zainteresował się prokurator.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama