To już pewne. Po raz pierwszy od 1994 roku Partia Demokratyczna - opozycyjna wobec George'a Busha - będzie miała przewagę w Izbie Reprezentantów. Ważą się jeszcze losy większości w Senacie.

Amerykanie są już zmęczeni wojną i polityką Busha. A dzięki wygranej Demokratów wszystko może się zmienić. Parlament będzie teraz uważniej patrzył prezydentowi na ręce. Poza tym opozycja będzie wyznaczać plan pracy kongresmenów. A to - jak zgodnie oceniają analitycy - oznacza paraliż. Bo prezydent wcale nie musi podpisywać ustaw, a parlament zajmować się jego projektami.

"Wygrana Demokratów to kara dla prezydenta Busha za wojnę w Iraku" - twierdzi dr Tomasz Płudowski, amerykanista z uczelni Collegium Civitas. "Krytyczne nastawienie Amerykanów do wojny w Iraku zmieniło się od wyborów prezydenckich w 2004 roku - od wyborów prezydenckich - kiedy to jeszcze społeczeństwo popierało interwencję" - mówi Płudowski.

Czy wygrana Demokratów coś zmieni w USA? "Amerykę czekają teraz dwa lata konfliktów na szczytach władzy" - twierdzi Płudowski. Dlaczego? Bo Demokraci nie będą już chcieli tyle łożyć na iracką interwencję. Być może będą nawet chcieli starać się o usunięcie Busha z urzędu.

Amerykanista jest jednak zdania, że wygrana Demokratów nie zmieni zupełnie nic w stosunku USA wobec Polski.

Wyniki wtorkowych wyborów przynoszą też rewolucję. Bo po raz pierwszy w historii USA przewodniczącym Izby Reprezentantów będzie kobieta - Nancy Pelosi.

Ale jeszcze jedna kobieta cieszyła się tego wieczoru. To Hillary Clinton, żona byłego prezydenta USA, która utrzymała fotel senatora w Nowym Jorku. A nie było to takie pewne, bo pani Clinton może nie wytrzymać całej kadencji w parlamencie. Wielu widzi w niej zwycięzcę przyszłych wyborów prezydenckich. Ale o tym, czy USA będą miały pierwszego w historii prezydenta-kobietę, dowiemy się dopiero za dwa lata.