Izraelska armia rutynowo ostrzega przed atakami na domy przywódców palestyńskich w Strefie Gazy. Wojskowi dają pół godziny na opuszczenie domu. Chwilę później atakują samoloty albo helikoptery i zostawiają po sobie gruzy. Ostrzeżenia są po to, żeby - jak twierdzi armia - nie ginęli ludzie.
Tym razem nie dość, że właściciel domu go nie opuścił, to jeszcze wokół stanęło kilkaset osób. Skrzyknęli się sąsiedzi i rodzina. Część zabarykadowała się w środku. I izraelskiej armii nie pozostało nic innego, jak atak odwołać. To pierwsza taka akcja Palestyńczyków i zakończyła się sukcesem. "Planowany atak został odwołany ze względu na obecność ludzi. Odróżniamy niewinne osoby od terrorystów" - oświadczył izraelski rzecznik wojskowy, ale dodał, że ataki będą kontynuowane.
Izrael oskarża Ludowe Komitety Oporu o uprowadzenie latem żydowskiego żołnierza i o ataki rakietowe. Dlatego armia chciała zniszczyć dom dowódcy organizacji. Tyle że teraz Izraelczycy mogą zacząć atakować bez ostrzeżenia.