Półtoragodzinna defilada miała uczcić 50. rocznicę wybuchu rewolucji i 80. urodziny Fidela. Oczekiwano nawet, że sam kubański przywódca pojawi się w jej trakcie - choćby na telebimie. Ale nic z tego. To wywołało kolejną falę spekulacji na temat stanu zdrowia Castro, który w sierpniu miał operację przewodu pokarmowego i od tej pory leży w szpitalu. Tylko z rzadka - za pośrednictwem mediów - pojawia się publicznie. Jednak wiceprezydent Kuby Carlos Lage zapewnił rodaków, że przywódca czuje się coraz lepiej. Nie ma wyjścia, bo według Lage "nikt nie jest w stanie go zastąpić".

I to właśnie ten moment wybrał zastępujący Castro u steru władzy jego brat Raul na wygłoszenie deklaracji, że chce usiąść z Georgem Bushem przy pojednawczym stole. Być może ta chwila została wybrana bardzo starannie. Słowa pojednania mogą bowiem zagłuszyć silniki wypolerowanych rakietnic i czołgów oraz paradujące wojska, które wykrzykują hasła walki z zachodnim imperializmem.

Niektórzy twierdzą, że oczywistym celem parady w połączeniu z przemówieniem Raula Castro - oficjalnie ministra obrony - było ostrzeżenie USA przed wykorzystaniem choroby przywódcy do zaatakowania wyspy.

Eksperci zachodzą jednak w głowę, czy to jednak nie szczera chęć zakopania topora wojennego i świadectwo szykujących się na Kubie zmian po śmierci Fidela. Choć bardziej prawdopodobne, że to prowokacja, służąca temu, by za kilka dni powiedzieć, że Wujek Sam odtrącił wyciągniętą rękę.

Stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Kubą są złe odkąd 2 grudnia 1956 roku grupa partyzantów z Fidelem na czele dokonała w tym kraju komunistycznego przewrotu. Od 1961 roku kraje nie utrzymują ze sobą stosunków dyplomatycznych.