Moninder Singh Pander oraz jego sługa, Surender Kohli, wabili swoje ofiary do siebie. Poznanym na ulicy dzieciom obiecywali słodkości. W domu gwałcili ofiary i dusili je. Kości niektórych grzebali na swoim podwórzu. Gdy policjanci zatrzasnęli im kajdanki na dłoniach, szybko przyznali się do zabójstwa 15 osób.

Ale policja jest pewna - ta liczba jeszcze wzrośnie, bo w sumie z okolicy, w której mieszkał biznesmen, w ciągu ostatnich kilku lat zniknęło aż 38 osób.

W tej sprawie oskarżona jest także lokalna policja. Za co? Lekceważyła zgłoszenia ludzi o zaginięciu krewnych. Bo tymi najbiedniejszymi nikt się w Indiach nie interesuje. "Krzyczeli na mnie, gdy przychodziłam w sprawie zniknięcia córki” - rozpacza Vadana Sarkar, matka jednej z zabitych.