Polski naukowiec może mówić o prawdziwym szczęściu. "Budynek wydziału geobiologii, w którym wykładam, jest oddalony o 200 metrów od siedziby inżynierii, gdzie doszło do masakry. Siedzieliśmy sobie niczego nieświadomi. Dopiero gdy zjawiła się policja i ewakuowała nasz budynek, dowiedziałem się, że stało się coś potwornego" - mówi nam poruszony profesor Kowalewski.
Jego przyjaciele-naukowcy widzieli z bliska atak 23-letniego Koreańczyka.
"Opowiadali mi, jak na ich oczach kule raniły i zabijały studentów i wykładowców" - opowiada wstrząśnięty naukowiec.
Po tragedii uniwersytet Virginia Tech w Blacksburgu jest zamknięty. "Panuje ogromny smutek. I tak naprawdę zdziwienie. Jak coś tak strasznego mogło się stać w - do tej pory - spokojnym i bezpiecznym miejscu. Cały czas trwają uroczystości ku pamięci ofiar. Dziś przyjedzie do nas prezydent George Bush" - mówi profesor.
Gdy 23-letni Koreańczyk zaatakował bezbronnych studentów i wykładowców na Uniwersytecie w Wirginii, Ewa Kleczek - wrocławianka, która na Virginia Tech pisze doktorat z ekonomii - dowiedziała się o tym z internetu.
"O godzinie 9.26 władze uczelni poinformowały o pierwszym zabójstwie w akademiku. Byłam zszokowana" - opowiada dziennikowi.pl Ewa Kleczek.
Zaczęła kontaktować się ze znajomymi. "Byli wstrząśnięci. Opowiadali, że widzieli rannych na noszach. Wszędzie roiło się od policji. A moi znajomi, którzy na tym uniwersytecie wykładają, musieli się zaopiekować roztrzęsionymi studentami. Coś niewyobrażalnego" - dodaje drżącym głosem.
Wkrótce po tym dotarła do Ewy smutna informacja. "Dowiedziałam się, że od kul zginął mój profesor, który uczył mnie przez cztery lata. Zginął, prowadząc wykłady. To przerażające" - mówi zdruzgotana.
"To była dotąd taka spokojna i bezpieczna okolica" - dodaje polska studentka.