Rodzice sześcioletniego Saifa zginęli w wybuchu przydrożnej miny dwa i pół roku temu. Cała trójka jechała wtedy samochodem. Saif cudem przeżył. Dziś ten rezolutny chłopczyk nawet nie chce mówić o terrorystach, którzy zabili jego mamę i tatę. "Jeśli coś powiem, porwą mnie. Zakleją mi usta i porwą" - tłumaczy maluch reporterowi CNN.
Inny mieszkaniec tego przytułku, siedemnastolatek, płacze, że nigdy nie poznał swojego ojca. "Nawet nie wiem, jak wyglądał" - szlocha chłopak. "Wszystkie dzieci na zewnątrz mają ojców, którzy zabierają je do szpitali albo szkół, a potem przyprowadzają do domu". On tego nigdy nie doświadczył.
Ten bagdadzki przytułek to jedna z nielicznych takich instytucji w Iraku. Utrzymuje się z datków od dobrych ludzi. Prowadzony jest przez Irakijczyków z Kurdystanu, którzy starają się, by ich podopieczni czuli się jak w domu. Te dzieci mimo wszystko mają sporo szczęścia. Podczas jednego z ostatnich patroli amerykańscy żołnierze natrafili na sierociniec, którego podopieczni - wycieńczeni, zmaltretowani i wygłodzeni - bez ruchu leżeli na betonie.
"To był przerażający widok. Wychudzeni i wycieńczeni chłopcy w wieku od 3 do 15 lat wyglądali jak nieżywi" - opowiadają żołnierze. Praktycznie się nie ruszali, bo nie mieli na to siły. Nie było toalety, więc potrzeby załatwiali dokładnie tam, gdzie leżeli. Niektórzy chłopcy byli przywiązani do łóżek i powoli umierali z głodu i braku wody.
Najgorsze jednak, że jedzenia w sierocińcu nie brakowało. Żołnierze znaleźli w magazynach mnóstwo kartonów z żywnością. Dlaczego kierownictwo sierocińca skazało dzieci na śmierć z wycieńczenia? Nie wiadomo. Kierownik przytułku uciekł, gdy tylko pojawili się tam żołnierze.