Niejeden film dałoby się nakręcić, przeglądając biografie Amerykanów kandydujących w wyborach prezydenckich. Jonathan Albert Sharkey jest, jak pisze "Der Spiegel" cytowany przez gazetę.pl, wampirem. Tak przynajmniej twierdzi, przedstawiając się w swoim blogu. Mało tego, na życie zarabia jako zapaśnik, a jego religią jest satanizm. Mężczyzna, stojący na czele Partii Wampirów, Czarownic i Pogan, zapowiada, że kiedy dojdzie do władzy, zrobi co w jego mocy, by zaostrzyć przepisy orzekające karę śmierci.



Inny chętny do prezydenckiego fotela, Don J. Grundmann, dla odmiany pasjonuje się przepowiadaniem przyszłości. Za życiowy cel w polityce obrał sobie... zniesienie podatków. Surowo potępia aborcję, nienawidzi ONZ, a republikanów i demokratów uważa za łapówkarzy. Jego kultowym filmem jest "Matrix", z którego cytatami sypie jak z rękawa. I nic dziwnego, bo mówi, że kiedy zostanie prezydentem, wyzwoli Amerykę z "Martixa", podając państwu "czerwoną tabletkę".



Kolejny odważny, Jackson Kirk Grimes, jest faszystą. Chciałby zamienić Amerykę w Cesarstwo Rzymskie, bo - jak twierdzi - tylko wtedy w kraju zapanuje porządek. Nie ukrywa, że na całym świecie powinno rządzić wojsko, bo wtedy każdy znać będzie swoje miejsce w życiu, niczym we wzorowej jednostce.



Kandydatom, choć wielu wyda się to dziwne, nie brakuje wiary w wygraną. Warren Roderick Ashe na swojej stronie internetowej już przedstawia się jako prezydent. Przy okazji skrzętnie skrywa fakty ze swego życia. Wiadomo jedynie, że pasjonuje się podróżami w czasie, bada dziurę czasową, a nawet twierdzi, że za jej pośrednictwem można przetransportować spermę w przyszły wiek.



Dziwne? W Ameryce nikogo tacy kandydaci na prezydenta nie wzruszają. Bo startować w wyborach może niemal każdy. Wystarczy urodzić się w USA i mieszkać w tym kraju od co najmniej 14 lat. Ważny jest też wiek kandydata - nie może mieć mniej niż 35 lat.















Reklama