Pierwszy prawdziwie antykomunistyczny bunt brutalnie spacyfikowano przy pomocy wojska, policji, służb specjalnych i górników, który przyszli na odsiecz nowej władzy. W "czerwcowej mineriadzie" zginęło co najmniej siedem osób, ponad dwieście trafiło do aresztów. Jednak Iliescu nie poczuwa się do odpowiedzialności - wystąpienia studentów nazwał wczoraj „aktami wandalizmu przeciw instytucjom państwa", po których użyto siły by zapobiec anarchii.
Inaczej czerwiec 1990 roku pamięta jeden z uczestników demonstracji, do którego dotarł DZIENNIK. "Policja od początku szykowała przeciw nam prowokację. Chcieli uzasadnić użycie siły" - mówi Victor Roncea, dziś publicysta portalu Civicmedia.ro. - "Dysponujemy nagraniem, na którym widać jak dwaj policjanci mówią o "rozkazie z samej góry". Mieli podpalić autobusy, a winę zrzucić na protestujących i później ruszyć do akcji" - dodaje.
Prokuratura zakończyła właśnie śledztwo, które miało wykazać kto wydał "rozkaz z samej góry". Wynika z niego, że odpowiedzialność spada na Iliescu. Pogrążył go dawny współpracownik, szef MSW w 1990 roku gen. Mihai Chitac, który zeznał, że zlecając pacyfikację wykonywał polecenia prezydenta. Podobnie zeznawali oficerowie armii.
"Dowodów jest coraz więcej, przybywa świadków. Co ważniejsze tych świadków wreszcie się wysłuchuje" - mówi DZIENNIKOWI Roncea. - "Kiedyś to było nie do pomyślenia. Zeznawałem w 1990 roku. Wtedy sprawie ukręcono łeb" - dodaje.
Do tej pory byłemu prezydentowi skutecznie udawało się unikać odpowiedzialności. Dwa razy wygrywał wybory prezdenckie, a prokuratura nigdy nie mogła zabrać się do badania wydarzeń z początku lat 90. Śledztwo nabrało impetu, dopiero gdy postkomuniści stracili władzę, w 2004 roku. Wizerunek "demokraty Iliescu" szybko legł w gruzach, bo na jaw wyszły brudy "okresu przejściowego".
"Przy rozliczaniu wydarzeń takich jak te w Bukareszcie w 1990 roku nie chodzi tylko o historyczną sprawiedliwość" - mówi DZIENNIKOWI rosyjski historyk Władimir Bukowski, który opisywał Rumunię jako przykład państwa, w którym komunistycznej nomenklaturze po usunięciu skompromitowanego dyktatora udało się uwłaszczyć i kontynuować rządy. "Bez osądzenia tych wydarzeń nie będzie można mówić o prawdziwej demokracji" - dodaje.
Rumuni, którzy w 1990 r. wyszli na leżący w samym sercu Bukaresztu plac Uniwersytecki zaprotestowali przeciw dzieleniu władzy między ludzi obalonego reżimu Ceausescu. Postkomuniści uznali, że na "pełną demokrację" jest za wcześnie i rzucili przeciw demonstrantom oddziały MSW wspierane przez "aktyw górniczy" zwieziony pospiesznie pociągami z zagłębia Jiu. Dziś wiadomo, że górników wspomagali oficerowie sukcesorki Securitate - nowych służb specjalnych SRI. Funkcjonariusze pomagali im dotrzeć z głównego stołecznego dworca Gara de Nord do centrum, wskazywano też gdzie protestują "chuligani". Pod hasłem "śmierć intelektualistom!" szybko spacyfikowano rozpolitykowaną stolicę. Polała się krew, wielu demonstrantów trafiło do więzień. Jak w czasach Ceausescu, brutalnie przesłuchiwano ich w koszarach jednostki wojskowej w Magurel. A wszystko działo się już po wolnych wyborach, przeprowadzonych w maju 1990 roku.
Pierwszy zryw przeciw uwłaszczaniu się postkomunistycznej nomenklatury został zatrzymany. Dawnym współpracownikom Ceausescu na kilka lat skutecznie udało się zakonserwować system, który gwarantował im wygodne ycie. Jednak ci, którzy wyszli na plac Uniwersytecki w 1990 roku, nigdy nie zapomnieli o krwawej mineriadzie. Proces Iliescu będzie ich wielkim, choć spóźnionym triumfem.
"Iliescu powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności" - uważa Marius Oprea. rumuński historyk i publicysta w wywiadzie dla DZIENNIKA
Zbigniew Parafianowicz: Kto odpowiada za śmierć Rumunów demonstrujących na placu Uniwersyteckim w Bukareszcie w czerwcu 1990 roku? Czy dziś, po siedemnastu latach, w ogóle można wskazać winnych?
Marius Oprea: Nie mam złudzeń, że do odpowiedzialności powinien zostać pociągnięty były prezydent Ion Iliescu. To on wówczas sprawował władzę i on podejmował decyzję.
Czy są dowody na to, że to właśnie Iliescu wydał rozkaz użycia broni przeciw demonstrantom?
Mundurowi zaangażowani w tłumienie demonstracji zaczęli w końcu zeznawać. Z ich słów wynika jednoznacznie, kto kazał strzelać. Ta sprawa może okazać się przełomowa. Rzuca zupełnie nowe światło na wydarzenia z początku przemian ustrojowych w Rumunii. Widać jak na dłoni jak działała dawna nomenklatura, ludzie dawnej policji politycznej Nicolae Ceausescu, Securitate i wojskowi. Można poznać, jaka była ich mentalność i rozumienie polityki. Zresztą, wielu z nich nadal w niej funkcjonuje i ma wpływ na proces tworzenia prawa.
Ion Iliescu nie czuje się winny. Twierdzi, że chodziło o zaprowadzenie spokoju w zrewoltowanej stolicy. Nic więcej. Na rumuńskich forach internetowych pojawiły się opinię, że postąpił słusznie, pacyfikując demonstracje. A były prezydent udział górników w tłumieniu manifestacji nazwał nawet aktem obywatelskim.
Jeśli czymś normalnym jest strzelanie do cywili to tak, Ion Iliescu miał rację. Jestem przekonany, że opinie wybielające Iliescu rozpowszechniają ludzie, którzy brali udział w wydarzeniach z 1990 roku. Ludzie, którym zależy, by prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Były prezydent Rumunii Ion Iliescu, który w 1989 r. obalił Nicolae Ceausescu, stanie przed sądem. Prokuratorzy zarzucają mu, że nakazał siłą stłumić demonstracje studenckie w Bukareszcie wiosną 1990 r. Wczoraj zakończył się pierwszy etap śledztwa w tej sprawie, pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama