Na decydujący trop w poszukiwaniach Osamy bin Ladena Amerykanie wpadli po przesłuchaniach prowadzonych w tajnych więzieniach CIA w Europie Środkowej. Informacje zdobyte na początku wojny z terroryzmem pozwoliły wywiadowi USA skoncentrować się na kuwejckim kurierze, który ostatecznie doprowadził agentów do domu w Abbottabadzie. Jego nazwisko wiele lat później, w lipcu 2010 r., ustalili pakistańscy współpracownicy CIA. W tym samym czasie ruszyła machina amerykańskiej dyplomacji, armii i służb specjalnych, która zorganizowała ostatnią fazę polowania na terrorystę nr 1. O szczegółach operacji i wątkach środkowoeuropejskich pisze amerykański „New York Times”.
Informacje z tajnych więzień
Jak pisze gazeta, podstawą sukcesu Amerykanów jest owiany złą sławą program rendition flights – czyli systemowe porywanie osób podejrzanych o związki z Al-Kaidą i przesłuchiwanie ich w tajnych więzieniach CIA poza USA. Od 2001 r. pojmano 3 tys. osób. Więziono je m.in. w Maroku, Jordanii, Egipcie, w bazie Guantanamo i na okrętach V floty USA zaangażowanej w operacje na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej. Jak napisał w 2005 r. „Washington Post”, kluczowych więźniów przetrzymywano i przesłuchiwano w Europie Środkowej. Human Rights Watch dzień po publikacji artykułu precyzowało, że chodzi o Polskę i Rumunię. Do dziś nikt oficjalnie tych informacji nie potwierdził.
Biurokratyczny pat
Zanim nastąpił przełom, wywiad notował serię porażek. Aż do 2005 r., gdy CIA przeprowadziła operację „Cannonball” (ang. kula armatnia). Jej założenia były banalne i zarazem decydujące dla zabicia bin Ladena. Chodziło o przerzucenie ludzi zza biurka w centrali wywiadu w Langley do pracy operacyjnej w Pakistanie i Afganistanie. Zamieniono proporcje: w CIA miało być mniej biurokratów, a więcej tradycyjnych szpiegów zajmujących się werbowaniem agentów. To oni zdobyli w lipcu 2010 r. nazwisko kuwejckiego kuriera i adres pobytu dowódcy Al-Kaidy. W ostatniej fazie poszukiwań bin Ladena w samym Pakistanie działało co najmniej 800 pracowników CIA (takie dane podał w marcu 2011 r. Departament Stanu po głośnym aresztowaniu jednego z agentów, Raymonda A. Davisa).
Dalsze działania należały do wywiadu elektronicznego NSA. Satelity szpiegowskie USA fotografowały życie w domu bin Ladena w Abbottabadzie. Aparatura nasłuchowa analizowała rozmowy telefoniczne i e-maile, które wychodziły z willi i docierały do niej. W lutym tego roku rozpoczęto planowanie uderzenia. Szef CIA Leon Panetta zaprosił do Langley szefa operacji specjalnych armii USA, legendarnego komandosa, admirała Williama H. McRavena, by przekazać mu zdobyte dane wywiadowcze.
Planowanie i uderzenie
Rozpatrywano trzy scenariusze: szturm komandosów ze śmigłowców, bombardowanie budynku samolotami B2 i szturm sił amerykańsko-pakistańskich (Pakistańczycy mieli zostać powiadomieni o wszystkim na kilka godzin przed akcją). Bombardowanie odpadło, bo obawiano się braku ostatecznego dowodu śmierci bin Ladena i zbyt dużej liczby ofiar. Co więcej, prowadzono by je na terenie suwerennego państwa, z którym USA nie są w stanie wojny. Współpraca z Islamabadem nie wchodziła w grę ze względu na brak pewności co do lojalności sojuszników.
14 marca Panetta prowadził z Białym Domem konsultacje w sprawie ataku. Data została przesunięta, bo w Pakistanie aresztowano Raymonda A. Davisa, współpracownika CIA. Barack Obama obawiał się, że szturm w Abbottabadzie spowoduje, iż władze w Islamabadzie nie zgodzą się na jego wypuszczenie. 16 marca po naciskach dyplomacji USA Davis został uwolniony, a liczący 79 żołnierzy elitarny oddział Navy Seals (grupa DEVGRU wyspecjalizowana w operacjach antyterrorystycznych i podlegająca bezpośrednio prezydentowi) rozpoczął szkolenie przy wykorzystaniu atrapy domu bin Ladena na poligonie w USA. Komandosi nie wiedzieli jednak, do kogo będą strzelać. DEVGRU dowodzi bezpośrednio kontradmirał Scott P. Moore.
Decyzję o ataku Obama podjął 29 kwietnia. Datę wyznaczono na 1 maja. W nocy z bazy w afgańskim Dżalalabadzie wyleciały cztery śmigłowce z Navy Seals na pokładzie. Wkrótce bin Laden nie żył. Jeden z żołnierzy zrobił zdjęcie jego zwłok, by upewnić się, że zabito właściwą osobę. Tożsamość potwierdzono badaniami DNA. Jak przyznał nieoficjalnie jeden z żołnierzy, od początku operacji „Geronimo” chodziło o zabicie, a nie o pojmanie bin Ladena.