"Na wyzwanie odpowiemy wyzwaniem. Ktokolwiek chce władzy, powinien najpierw udać się do urny wyborczej, a nie igrać z ogniem" - oświadczył Salah tłumom swoich zwolenników, których kilkadziesiąt tysięcy zgromadziło się w stolicy kraju, Sanie, w ramach "Dnia jedności".

Reklama

Również opozycja zwołała na piątek swoich zwolenników, apelując z kolei o "Dzień determinacji". Jej zwolennicy od 21 lutego koczują na jednym z placów Sany, kontrolę nad którą sprawują częściowo jednostki wojska, które wypowiedziały się przeciwko Salahowi.

W piątki, dzień muzułmańskich modlitw, tradycyjnie już od trzech miesięcy dochodzi do największych manifestacji przeciwko Salahowi. Manifestacje opozycji zebrały się w piątek w sumie w 15 miastach Jemenu.

"Naród jemeński i jego siły zbrojne będą zmuszone do obrony swoich instytucji, swych dzielnic i wsi. Będziemy bronić się ze wszystkich sił i wszelkimi środkami" - dodał Salah. Tłum z transparentami "Armia z tobą" i portretami prezydenta odpowiedział skandowaniem "Lud chce Alego Abd Allaha Salaha".

Opozycjonistów prezydent nazwał sabotażystami.

Równocześnie wezwał też opozycję, by "włączyła się w konstruktywny dialog". Odrzucił jednak plan wyjścia z kryzysu zaproponowany przez arabskie monarchie znad Zatoki Perskiej. W czwartek z uwagi na stanowisko Salaha z proponowanej mediacji wycofał się Katar.



Reklama

Jemeńska oficjalna agencja SABA podała w piątek, że partia Salaha oskarżyła Katar o stronniczość.

"Jemen gotów jest zająć się inicjatywą państw Zatoki Perskiej bez udziału w niej Kataru, który angażuje się w spiski i wydarzenia, do których dochodzi nie tylko w Jemenie, lecz w całym regionie arabskim" - głosi oświadczenie rządzącej partii.

Plan państw znad Zatoki Perskiej przewiduje utworzenie przez jemeńską opozycję rządu pojednania i ustąpienia miesiąc później Salaha, któremu zagwarantowana zostałyby nietykalność. W 60 dni później odbyłyby się wybory prezydenckie.

W czwartek USA zaapelowały do "wszystkich stron o bezzwłoczne podpisanie" tego planu.

Z kolei organizacja Human Rights Watch w komunikacie zażądała od mediatorów, by wycofali gwarancje nietykalności prezydenta z uwagi na "powtarzające się śmiertelne ataki sił bezpieczeństwa na pokojowe manifestacje".

Jemeńska Krajowa Organizacja ds. Obrony Praw i Wolności uznała, że piątkowe przemówienie prezydenta bliskie jest "nawoływaniu do wojny domowej w kraju".



Od końca lutego w Jemenie według rachuby AFP opartej na doniesieniach ze źródeł medycznych i sił bezpieczeństwa zabito blisko 180 osób. W tym od środy zginęło 19 uczestników manifestacji w Sanie, Taizzie i innych miastach.

W piątek w dwóch osobnych zamachach zginęło siedmiu jemeńskich żołnierzy. Pięciu zginęło w mieście Maarib, będącym bastionem jemeńskiego odgałęzienia Al-Kaidy, a dwóch w Szabwa, w którym zamieszkał radykalny muzułmański duchowny Anwar al-Awlaki, figurujący na liście poszukiwanych przez USA terrorystów związanych z Al-Kaidą.

Oprócz tego w Jemenie już od tygodni miejscowe plemiona blokują prowincję Maarib, w której wydobywa się ropę naftową i gaz, co pogłębia kryzys paliwowy. Jego koszty sięgają 3 mln dolarów dziennie w związku z zablokowaniem eksportu surowców energetycznych, będących głównym źródłem dochodów kraju.

Kryzys dotyka również boleśnie miejscową ludność: brak paliwa oznacza, że suche części kraju nie otrzymują dostaw wody i nawet w stolicy dochodzi do przerw w dostawie prądu, trwających do 10 godzin dziennie.

W Jemenie, w którym około 40 procent mieszkańców żyje za mniej niż dwa dolary dziennie, ceny żywności bardzo podrożały, a cena gazu wzrosła czterokrotnie. Jedna trzecia 23-milionowej ludności głoduje.