Gdy 5 września 1997 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił przyznanie Atenom prawa do organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2004 roku, radości nie było końca. Cała Grecja cieszyła się z faktu, że najbardziej prestiżowa sportowa impreza na świecie wreszcie wróci do swojego „domu". Wszak to Hellada uznawana jest za ojczyznę olimpijskich zmagań. To również tu w 1896 roku odbyły się pierwsza nowożytna olimpiada.

Reklama

Przygotowania do imprezy ruszyły pełną parą. Greccy politycy obiecywali, że realizacja wielkich infrastrukturalnych projektów pobudzi przemysł, usługi i – kluczową dla kraju – branżę turystyczną, a wielu bezrobotnych Greków zyska wymarzone miejsca pracy.

Igrzyska miały wprowadzić Grecję w nową erę wzrostu i stabilności gospodarczej. Na olimpiadzie i towarzyszących jej inwestycjach więc nie oszczędzano. W sumie na organizację przeznaczono rekordową na tamte czasy sumę 15 mld dolarów (dla porównania rozgrywane w 1996 roku Igrzyska Olimpijskie w Atlancie kosztowały „zaledwie” 1,8 mld dol.), a znaczna część budżetu (6,2 mld dol.) pochodziła bezpośrednio z kieszeni podatników.

Wieszczona transformacja greckiej gospodarki nigdy jednak nie nastąpiła. Jedenaście lat po zakończeniu sportowych zmagań w Atenach, igrzyska z 2004 roku uznaje się powszechnie za kompletne finansowe fiasko i jeden z czynników, które doprowadziły Grecję na skraj bankructwa.

21 spośród 22 stadionów oraz innych obiektów sportowych wybudowanych specjalnie na tę imprezę stoi dziś niemal w kompletnej ruinie, a wybudowana za 400 mln dolarów wioska olimpijska przypomina bardziej brazylijską fawelę, aniżeli miejsce, w którym nie tak dawno przebywali najwybitniejsi sportowcy naszego globu.

Czytaj dalszą część tekstu w serwisie Forsal.pl >>>