Mężczyźni zostali przesłuchani na komisariacie jako organizatorzy tego wydarzenia, po którym prefektura departamentu Charente (środkowa Francja) złożyła doniesienie do sądu w sprawie wydarzeń "stanowiących ciężką zniewagę zarówno dla osoby, jak i urzędu prezydenta Republiki".
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie "publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa" oraz "znieważenia osoby będącej depozytariuszem władzy publicznej".
Około 30 "żółtych kamizelek" protestowało przed komisariatem w obronie mężczyzn składających wyjaśnienia. Podejrzani mogą spędzić noc w areszcie policyjnym.
Premier Francji Edouard Philippe skrytykował tę "symulację egzekucji szefa państwa" i napisał na Twitterze, że "wykluczone jest uznawanie za rzecz banalną takich gestów, które powinny być przedmiotem jednogłośnej krytyki i sankcji karnych".
"Żółte kamizelki" od 17 listopada protestują w całej Francji przeciw wciąż rosnącym kosztom utrzymania. Oprócz rezygnacji z planowanej na 1 stycznia 2019 roku podwyżki podatków od paliwa, z której rząd się już wycofał, domagają się podniesienia wysokości płac, emerytur czy zasiłków dla bezrobotnych, zgłaszają też dezyderaty polityczne, w tym dymisji prezydenta.
W wyniku demonstracji w całym kraju zginęły cztery osoby, a setki odniosły rany.
Macron powiedział w wystąpieniu telewizyjnym, które było odpowiedzą na protesty "żółtych kamizelek", że rząd podejmie kroki, by odpowiedzieć na ekonomiczne i społeczne potrzeby Francuzów, ale nie będzie zmiany polityki o 180 stopni.