- Zszedłem na dół w ciągu dnia i byłem tam przez krótką chwilę, to była bardziej inspekcja - oświadczył Trump w wywiadzie dla stacji telewizyjnej Fox. Pytany, czy poprosiły go o to służby bezpieczeństwa, zaprzeczył.
Opisywaną przez media w USA sytuację nazywał "fałszywymi doniesieniami".
W piątek podczas demonstracji przed Białym Domem prezydent został zaprowadzony przez służby bezpieczeństwa do podziemnego schronu - podała w poniedziałek agencja AP, powołując się na źródła w administracji. Wcześniej napisał o tym "New York Times".
Według Associated Press, Trump był w schronie przez około godzinę. Źródła AP utrzymywały, że prezydent był wstrząśnięty i poważnie obawiał się o swoje bezpieczeństwo.
W sobotę Trump wielokrotnie na Twitterze chwalił postawę Secret Service oraz groził, że na tych, którzy przełamią kordon przed Białym Domem, czekają "najwścieklejsze psy i najbardziej złowieszcza broń", jaką kiedykolwiek widział.
W poniedziałek Trump przeszedł z Białego Domu pod episkopalny kościół św. Jana. W środę zaprzeczył, jakoby służby "użyły gazu łzawiącego" do rozproszenia demonstrantów i utorowania mu drogi. Policja również temu zaprzeczyła. Przyznała jednak, że użyła "kulek z gazem pieprzowym".
Gaz łzawiący to określenie używane na różne środki drażniące, w tym na gaz pieprzowy - zauważył portal Bloomberg.
W piątek przed Białym Domem nie było jeszcze gwałtownych protestów. Wznoszono hasła krytykujące prezydenta USA, ale nie odnotowano poważniejszych incydentów. W weekend pokojowe początkowo manifestacje przeradzały się po zmroku w rozruchy, podczas których dochodziło do plądrowania sklepów i niszczenia mienia. Zdecydowana większość demonstrantów w Waszyngtonie odcina się od tych aktów wandalizmu.
Na ulicach amerykańskiej stolicy rozlokowano oddziały Gwardii Narodowej, ściągnięto je m.in. z Ohio i Utah.
Część służb bezpieczeństwa, strzegących porządku w Waszyngtonie, na mundurach nie ma żadnych widocznych znaków rozpoznawczych. W środę dostępu do Białego Domu od północy blokują m.in. oddziały z flagami Teksasu na mundurach. Funkcjonariusze ci nie odpowiadają na pytania mediów, do jakich służb przynależą i kto jest ich dowódcą.