"Przez strategiczny sojusz z Rosją chcemy zabezpieczyć suwerenność Wenezueli zagrożoną obecnie przez Stany Zjednoczone" - mówił wczoraj w Moskwie lewicowy przywódca, dla którego Waszyngton pozostaje wrogiem numer jeden. Stąd dążenia do utworzenia naftowo-wojskowego sojuszu z Rosją. A także próba uwiarygodnienia się dzięki oficjalnym wizytom w krajach Półwyspu Iberyjskiego z przyczyn historycznych zainteresowanych bliskimi relacjami z Ameryką Łacińską.

Reklama

Podczas wczorajszej wizyty w Rosji lider boliwariańskiej rewolucji podpisał szereg intratnych kontraktów na dostawy broni - pisze DZIENNIK. Zdaniem specjalistów Chavez zamierza w ten sposób wzmocnić swoją pozycję wobec Stanów Zjednoczonych i Kolumbii - państw, z którymi Caracas ma najbardziej napięte stosunki. Umowy opiewające na sumę niemal 2 mld dolarów przewidują m.in. dostawę 20 systemów przeciwrakietowych Tor-M1 i trzech łodzi podwodnych typu Warszawianka. Niewykluczona jest też budowa w Wenezueli fabryki karabinów Kałasznikowa. "Chavez jest do pewnego stopnia takim rosyjskim Michailem Saakaszwilim" - twierdzi w rozmowie z DZIENNIKIEM rosyjski analityk Aleksiej Makarkin. "Amerykanie zacieśniają relacje z prezydentem Gruzji, na którego Kreml reaguje alergicznie. Rosja w odpowiedzi demonstracyjnie handluje bronią z Wenezuelą otwarcie okazującą wrogość Stanom Zjednoczonym" - wyjaśnia. Ale podkreśla, że Caracas jest znacznie silniejszym graczem niż Gruzja.

Wspólna niechęć do Zachodu łączy również twórcę „socjalizmu XXI wieku” z białoruskim przywódcą Aleksandrem Łukaszenką. "Ciebie nazywają ostatnim dyktatorem Europy, mnie - ostatnim dyktatorem Ameryki. Obu nas demonizują" - mówił Chavez przed wylotem do Europy. Dla Mińska dzisiejsza wizyta Chaveza jest szansą na wyrwanie się z żelaznego energetycznego uścisku Gazpromu, który ustawicznie zmusza Białoruś do płacenia coraz wyższych cen za dostarczany gaz. "Potrzebna wam ropa znajduje się u nas, a wystarczy jej wam nawet na 200 lat" - mówił Hugo Chavez. Deklaracja ta spadła Łukaszence jak z nieba. Białoruski prezydent bowiem sam przyznał niedawno, że w zamian za tańsze surowce jest gotów przekazywać innym państwom własne zapasy żywności.

O ile na Białoruś Chavez jedzie w aureoli potężnego przyjaciela prezydenta, o tyle w Madrycie i Lizbonie to on będzie liczył na wsparcie. Komentatorzy są zgodni: w Ameryce Łacińskiej i na obszarze byłego ZSRR Chavez znalazł już swoich wiernych naśladowców i sojuszników; teraz potrzebny jest mu przyczółek w Unii Europejskiej. A najlepiej się do tego nadaje socjalistyczny hiszpański rząd Jose Luisa Zapatero. Aby to osiągnąć, Chavez nawet przełknął zniewagę, jaką usłyszał w listopadzie z ust króla Juana Carlosa, który kazał mu „się zamknąć”. Teraz prezydent Wenezueli nazywa hiszpańskiego monarchę swoim przyjacielem i spotka się z nim w piątek w malowniczych plenerach Majorki.

Reklama