W tej bitwie o wpływy Moskwa nie przebiera w środkach. Wystarczy przypomnieć rosyjsko-białoruskie potyczki gazowe z 2007 r. Chodziło o wymuszenie wyższej ceny za dostarczany przez Rosjan surowiec, ale to tylko jedna strona medalu. Prawdziwym celem było przejęcie przez nich lukratywnej infrastruktury przesyłowej, tak by później Moskwa nie musiała się już więcej patyczkować z Mińskiem.

Reklama

Do 2010 r. Gazprom przejmie do 50 proc. udziałów w firmie Biełtransgaz zarządzającej gazociągiem jamalskim biegnącym z Rosji na zachód przez Białoruś i Polskę. Resztę zachowa państwo białoruskie. Firma ta to klejnot w koronie białoruskiej gospodarki. Moskwa nie może jeszcze mówić o pełnym sukcesie, dlatego wciąż nie rezygnuje z planów całkowitego przejęcia przedsiębiorstwa. Bo jej własne doświadczenia z brytyjskim inwestorem pokazują, że układ fifty-fifty - państwa ze spółką zagraniczną - jest zawsze korzystniejszy dla państwa.

Trzeba przyznać, że taktyka obronna Aleksandra Łukaszenki na razie zdaje egzamin. Prezydent doskonale rozumie, że oddanie sieci przesyłowych jest dla niego samobójstwem. Podobnie z sektorem finansowym i handlem detalicznym gazem na Białorusi (firma Biełtopgaz).

Zajmijmy się sektorem finansowym. Pieniądz stanowi krew gospodarki - obie strony o tym wiedzą. W wypadku Białorusi sektor finansowy staje się tym ważniejszy, że jest to kraj, w którym polityka i bankowość mieszają się, a państwo zachowuje olbrzymie udziały w rynku. Kto kontroluje finanse, dostaje do ręki skuteczne narzędzie wpływania na białoruską politykę. Na razie Rosjanie mają zaledwie 12 proc. udziałów w bankach na Białorusi. Całkowity udział zagranicznego kapitału wynosi 15 proc. Nie ma więc poważnego zagrożenia. Widać jednak wyraźnie rosnącą aktywność Rosjan na tym polu. Agresywnie wchodzą na nasz rynek, szybko rośnie kwota udzielanych przez nich kredytów. Chcą zadłużyć Białorusinów u siebie.

Rosyjskie banki wypracowują długoterminowe, ambitne strategie rozwoju, co pokazuje, jak poważnie podchodzą do sprawy. W sytuacji, gdy rząd białoruski stanie przed koniecznością zaciągania nowych kredytów (a zadłużenie rośnie i może wkrótce osiągnąć nawet 40 proc. PKB), Rosjanie zaproponują nam pieniądze. Jednak zażądają zapłaty: aktywów w wartościowych firmach państwowych lub ustępstw politycznych. Gdy dotrzemy do punktu, w którym Rosjanie połączą swoje udziały w sektorze naftowo-gazowym i zapanują nad bankami, Łukaszenka będzie w kropce. Takiej presji już nie wytrzyma.

W ostatnich latach na Białoruś weszły takie banki, jak Gazprombank, Wnieszekonombank, Alfabank, Minsk-Moskwa Bank należący do mera Moskwy Jurija Łużkowa czy AFK Sistiema. Nie odgrywają jeszcze dużej roli, ale mają możliwość dokładnego zanalizowania stanu przedsiębiorstw na Białorusi. Rosjanie będą wiedzieli, co warto kupić, za ile i kiedy. Poza tym w ten sposób oligarchowie, a nawet władze Rosji, legalizują swoje kontakty polityczne z ludźmi, którzy pewnego dnia z ich pomocą staną się alternatywą dla Łukaszenki. W 2011 r. Rosjanie mogą bowiem poprzeć w wyborach prezydenckich kogoś innego. Uznać, że Łukaszenka po prostu ich zawiódł. Oni są bardzo konsekwentni. I pamiętliwi.

Władze nie pozostają jednak bierne. Rząd stara się zbilansować inwestycje rosyjskie w bankowość. Prowadzi rozmowy z Commerzbankiem, z Unicredito, z ABN Amro. Jednak na razie bez większych efektów. Białorusini są jednak zdeterminowani. Nie chcą sprzedawać swoich przedsiębiorstw z branż strategicznych, bo są one dla nich zbyt ważne. A szczególnie nie chcą ich sprzedawać Rosjanom.