Prezydent Gruzji pokazywał zniszczone rosyjskimi bombami Gori ministrowi spraw zagranicznych Francji Bernardowi Kouchnerowi i szefowi fińskiej dyplomacji Alexandrowi Stubbowi. Obaj dyplomaci nie spodziewali się, że mogą stać się celem nalotu. Nawet nie włożyli kamizelek kuloodpornych.
Okazało się jednak, że w Gori wciąż nie jest bezpiecznie. W pewnym momencie nad dyplomatami i gruzińskim prezydentem przemknął rosyjski śmigłowiec. Ochroniarze chwycili Micheila Saakaszwiliego i z krzykiem torując mu drogę przez tłum, wepchnęli do opancerzonego samochodu.
p
Na szczęście tym razem alarm okazał się fałszywy. Na Gori nie spadły rosyjskie bomby.
Miasto leżące na drodze ze zbuntowanej Osetii Południowej do Tbilisi było już wielokrotnie ostrzeliwane i bombardowane przez Rosjan. Ostatni raz w niedzielę wieczorem. Ze zniszczonego Gori wciąż nadchodzą dramatyczne relacje.
"Dziewczyna, która wróciła z przedmieścia, mówiła, że na ulicach leżą rozerwane ludzkie szczątki. Mieszkańcy Gori kryli się w piwnicach. Widziałem zrujnowane domy, a w jednym z nich zabite dziecko" - pisał Andrzej Meller, reporter "Tygodnika Powszechnego". "Kiedy przejeżdżaliśmy obok palących się bloków na przedmieściu Gori, kobiety zaczęły histeryzować i płakać. Obok bloków stały niedokończone jeszcze nowe domy, które też stały się ofiarą rosyjskich bomb" - relacjonował korespondent.