Siergiej Ławrow powiedział, że Stany Zjednoczone dopuściły do "agresywnych działań Gruzji wobec Osetii Południowej". Nawiązał do oświadczenia prezydenta USA, w którym George Bush poinformował, że kieruje w rejon kaukaski wojenne okręty i samoloty. "Nie mówiło ono, w jaki sposób Gruzja była przez lata uzbrajana, w tym przez USA" - podkreślił Ławrow.
Na odpowiedź Waszyngtonu nie trzeba było długo czekać. Condoleezza Rice porównywała wkroczenie rosyjskiej armii na teren Gruzji do inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku.
"To nie jest 1968 rok, kiedy Rosja mogła grozić swym sąsiadom, okupować stolicę i bezkarnie obalić rząd. Rosji nie może się udać zniszczenie niepodległości Gruzji" - powiedziała Rice na konferencji prasowej w Waszyngtonie.
Zapytana, co zatem zrobią Stany Zjednoczone, jeżeli Moskwa nie ugnie się i podporządkuje sobie Gruzję, szefowa dyplomacji amerykańskiej zasugerowała - podobnie jak wcześniej prezydent George W. Bush - że Waszyngton może starać się wykluczyć ją z zachodnich instytucji międzynarodowych, takich jak grupa G-8.
Minister spraw zagranicznych Rosji zarzucił Waszyngtonowi, że "obiecał, i uczyni wszystko, co w jego mocy dla rozstrzygnięcia konfliktów na terenie Gruzji". "Rozumiemy, że obecne przywództwo Gruzji to specjalny projekt USA, lecz pewnego dnia Waszyngton będzie musiał dokonać wyboru między prestiżem a realnym partnerstwem" - powiedział Ławrow.
W tym samym czasie, gdy padały ostre słowa pod adresem USA, część szóstej floty Stanów Zjednoczonych płynęła już w stronę regionu kaukaskiego. Oprócz okrętu wojennego, USA wysłała tam wojskowy samolot transportowy C-17. Rice zaznaczyła jednak, że "misja ta nie wykroczy poza zadania ściśle humanitarne".