Dziesiątego listopada do wenezuelskich portów zawiną cztery rosyjskie okręty wojenne z około tysiącem marynarzy na pokładach. Salbatore Cammarata Bastidas, szef wywiadu wenezuelskiej marynarki wojennej, w oświadczeniu opublikowanym wczoraj przez media potwierdził, że jednostki jego kraju będą ćwiczyły razem z Rosjanami. Na symulację wojny na morzu zostaną wysłane kutry rakietowe, łodzie podwodne, trałowce, śmigłowce marynarki i lotnictwo.
"Chcemy w ten sposób scementować więzy przyjaźni i współpracy, jakie łączą nasze kraje" - napisał w swoim oświadczeniu Bastidasa. "Wszystkie wenezuelskie porty chętnie przyjmą rosyjskie okręty" - mówił wcześniej prezydent Wenezueli Hugo Chavez.
Manewry, zdaniem komentatorów, są jawnym wyzwaniem rzuconym Waszyngtonowi, które tylko pogorszy i tak napięte stosunki na linii Kreml - Biały Dom. "Po tym, jak Polska zgodziła się na umieszczenie u siebie elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, premier Władimir Putin zapowiedział asymetryczną odpowiedź Rosji. Manewry są częścią tej reakcji" - mówi DZIENNIKOWI rosyjski analityk Wadim Sołowiow, z "Niezależnego Przeglądu Wojskowego".
"Rosyjscy generałowie chcą pokazać Amerykanom, jakie to uczucie, kiedy na terenach, które uważają za swoją strefę wpływów, inne mocarstwo demonstruje swoją obecność wojskową. Mimo że od kubańskiego kryzysu rakietowego minęło prawie pół wieku, to nie sposób się opędzić przed wrażeniem, że wracają najbardziej ponure lata zimnej wojny" - dodaje.
Zaplanowane na 10-14 listopada ćwiczenia będą najjaskrawszym z dotychczasowych, ale nie jedynym przejawem rosnącej aktywności Rosjan w Ameryce Łacińskiej. Zainteresowanie Kremla państwami regionu sprzeciwiającymi się polityce USA rozpoczęło się w momencie, gdy pojawiły się pierwsze pogłoski o planach budowy tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej. W zamian za kontrakty na dostawy broni Rosjanie zyskali sobie sojuszników na terytoriach, które Amerykanie od XIX w. tradycyjnie uważają za strefę swoich interesów. Analitycy są przekonani, że teraz - gdy Moskwa na nowo próbuje definiować zasady gry na arenie międzynarodowej - partnerzy za oceanem mają być narzędziem nacisku na USA.
"Mimo że Chavez mówi o <strategicznym sojuszu>, to jestem pewien, że na Kremlu nikt nie zamierza umierać za Caracas. Dla nas jest to tylko środek nacisku politycznego na Waszyngton" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Sołowiow.
p
Jak Rosja wchodzi do Ameryki Łacińskiej
Rosjanie, wykorzystując niechęć niektórych państw Ameryki Łacińskiej do USA, od kilku lat starają się zaznaczyć swoją obecność w regionie. To, co sami Amerykanie określają jako "wsadzanie Waszyngtonowi palca w oko", odbywa się przede wszystkim za pośrednictwem coraz intensywniejszej współpracy wojskowej. Od 2005 roku Wenezuela podpisała z Rosją kontrakty na dostawę m.in. 100 tys. kałasznikowów, 24 myśliwców SU-30, 53 helikoptery MI-24 i dziewięć łodzi podwodnych. Po lipcowej wizycie Hugo Chaveza w Moskwie pojawiły się pogłoski, że w karaibskim kraju mają powstać rosyjskie bazy wojskowe. W tym samym czasie media publikowały - niepotwierdzone dotychczas - informacje o budowie na Kubie bazy dla rosyjskich bombowców strategicznych.
Tymczasem od 1823 roku w relacjach USA z Ameryką Łacińską obowiązuje tzw. doktryna Monroe'a, która przewiduje, że Waszyngton jest jedynym rozgrywającym w regionie. Natomiast każda próba złamania tej zasady spotyka się z gwałtowną reakcją. Kiedy 1962 roku ZSRR umieścił na Kubie swoje bazy rakietowe, doprowadziło to do wybuchu kryzysu, który o mało nie zakończył się III wojna światową.