Centrum miasta jest zniszczone. Celami rosyjskich ataków były najważniejsze strategicznie obiekty, takie jak ratusz, siedziba Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, ale także centra kultury, filharmonia, muzea i uniwersytety.

Przed wojną kształciło się tu bardzo dużo obcokrajowców, bo Charków jest największym ośrodkiem uczelnianym w kraju – mówi PAP Taras, mieszkaniec Charkowa.

Reklama

Ze względów bezpieczeństwa w centrum miasta nie można robić zdjęć. Na każdym kroku stoją ukraińskie służby, które nie pozwalają dokumentować aktualnego stanu ulic i budynków. „Na początku wojny służby informowały o wszystkim, gdzie spadł pocisk, ile osób zostało rannych, ile czasu potrwa usuwanie strat, ale nie była to dobra strategia, bo w ten sposób przekazywali cenne informacje dla wroga, więc teraz przestali” – tłumaczy inny z mieszkańców.

Najbardziej zniszczona została północna dzielnica Charkowa, Północna Sałtiwka. Przed wojną mieszkało tu około 300 tys. mieszkańców. Obecnie nie ma tam prawie nikogo i nie ma budynku, który nie zostałby zbombardowany.

Rosyjscy żołnierze pojawili się na obwodnicy Północnej Sałtiwki 24 lutego. Dzień później rozpoczęli atak - na ulice wjechały czołgi, trwał ostrzał z powietrza.

Schroniliśmy się w piwnicy i tam siedzieliśmy z sąsiadami przez kilka dni, do czasu, aż nas nasi odbili – opowiadają Iryna i Wołodymyr Plisowie, którzy zabierają mnie do Sałtiwki.

To ich pierwsza wizyta w domu od ewakuacji. Przez trzy miesiące mieszkali u przyjaciół w południowej dzielnicy Charkowa. Zajmowaliśmy jeden pokój, oni drugi, a gdy były alarmy chroniliśmy się na korytarzu i czekaliśmy aż się skończą – mówi Iryna. Ale one cały czas trwają, trzy-cztery razy dziennie, dlatego już przywykliśmy – przyznaje. Nauczyliśmy się już rozpoznawać odgłosy, wiemy dokładnie, kiedy biją nasi, a kiedy oni – dodaje Wołodymyr.

Większość z nas w Charkowie mówi po rosyjsku, ale uczymy się ukraińskiego, nie chcemy już, żeby inni rosyjskojęzyczni ludzie wprowadzali nam tutaj swój mir – podkreśla Iryna.

Po drodze Iryna pokazuje ostrzelane samochody, stojące nadal na ulicy, powybijane szyby supermarketów i zbombardowane bloki. Dosłownie na każdym z budynków widać znaki prowadzonych walk. Ta dziura w bloku to od rakiety, a tam dalej ślady od moździerza – Iryna wskazuje ręką na blok, gdzie na wysokości szóstego piętra widać dziurę od uderzenia rakietowego, a obok doszczętnie spalone mieszkanie.

Na każdym z budynków mieszkalnych widać ślady po pociskach rakietowych i artyleryjskich. Na chodnikach leżą powybijane szyby, odłamki rakiet, pozostałości po wybuchach. Ogromne połaci podobnych bloków mieszkalnych pokazują krajobraz po bitwie, która nadal trwa. W oddali słychać co chwila eksplozje. W linii prostej jesteśmy zaledwie 20 kilometrów od frontu.

Reklama

Na osiedlu jest pusto, prawie nie ma ludzi. Niemal wszyscy wyjechali. Od kilku dni niektórzy mieszkańcy Północnej Sałtiwki zaczynają jednak wracać, by sprawdzić, co pozostało z ich mieszkań. Wśród nich jest Wałerij, który powrócił tu trzy dni temu. Sam, bez rodziny.

Moje mieszkanie ocalało, ale konieczny jest gruntowny remont. Wszystkie ściany, podłogi, okna są do wymiany. Ale, chwała Bogu, mieszkanie stoi nadal a ja żyję – mówi kiedy rozmawiamy przed blokiem. To straszne, co się stało. Spójrz, w tym miejscu dwa razy uderzyła rakieta. Po pierwszym wybuchu pozostała dziura na półtora metra głębokości, po drugim sześć metrów – pokazuje duży lej przed wejściem do klatki. A tam przy garażach także był duży ostrzał – wspomina.

Wałerij, podobnie jak pozostali mieszkańcy dzielnicy, nie wie, co będzie dalej z ich mieszkaniami. Zostawią, czy zburzą, nie wiemy, co się stanie, nie mówią nam jeszcze – przyznaje. Podkreśla, że nie spodziewał się, że Rosja napadnie na Ukrainę. W chwili, kiedy rozmawiamy rozbrzmiewa ogromny wybuch. Wałerij przerywa opowieść, zamiera na chwilę, po czym zamyśla się głęboko i mówi krótko: Oni.

"To jest wojna między Putinem i Bidenem, a Ukraińcy są tylko narzędziem"

Biją po równo, i oni i Ukraińcy”– upiera się Ołeksij, który dołącza się do naszej rozmowy. Jest emerytowanym żołnierzem jeszcze z czasów ZSRR, chwali się, że dosłużył się kilku gwiazdek. To jest wojna między Putinem i Bidenem, a Ukraińcy są tylko narzędziem – przekonuje. Przyznaje bez ogródek, że nie lubi Polaków. Teraz też pomagacie Amerykanom i Bidenowi, po co? – pyta i podkreśla, że Polacy nie rozumieją wielu rzeczy.

Na opustoszałym i zniszczonym osiedlu pracują kilkuosobowe grupy porządkowe. Wywożą gruz, zamiatają powybijane szyby, wyciągają odłamki pocisków i wyrównują w ziemi dziury po uderzeniach pocisków. Na osiedlu nadal nie ma prądu i gazu, ale jest już woda, tylko na razie nie jest zdatna do picia.

Aby zrobić sobie kawę, trzeba iść do studni znajdującej się przy wjeździe do osiedla – wyjaśnia Żenia, który stoi w sandałach pośród zrujnowanych bloków przed niewielkim paleniskiem zrobionym z kawałka rosyjskiej rakiety. Na tej prowizorycznej kuchence stoi czarny żeliwny czajnik, który Żenia przesuwa patykiem. Gotuję sobie właśnie kawę – wyjaśnia, kiedy pytam co tu robi.

Żenia mieszka pry ulicy Przyjaźni Narodów, nazwanej tak dla podkreślenia dobrego sąsiedztwa rosyjsko-ukraińskiego. Do Rosji jest stąd zaledwie kilkanaście kilometrów, przed wojną mnóstwo Rosjan przyjeżdżało tu przed wojną na zakupy.

Od 24 lutego nie wyjechałem stąd ani na jeden dzień – mówi Żenia. Pierwsze dni ostrzałów spędził z żoną w piwnicy. Strasznie było. Siódmego dnia żona wsadziła dziecko do samochodu i uciekła do babci. Ale wraca tutaj – wyjaśnia mężczyzna. Zaznacza, że ich mieszkanie ocalało, ale podobnie jak pozostałe, nie nadaje się do użytku. Co będzie dalej, nie wiemy. Czekamy – dodaje.

Z Charkowa Daria Kania