Scholzowi praktycznie od początku pełnienia urzędu kanclerskiego zarzuca się, że nie wyjaśnia wystarczająco dokładnie prowadzonej przez siebie polityki, a jego lakoniczne wypowiedzi i publiczne wystąpienia sprawiają przez to wrażenie "aroganckich". - Nie sądzę, żeby tak było, więc nie podzielam tej oceny - zdecydowanie zaprzeczył kanclerz.

Reklama

Zarzut arogancji został ostatnio postawiony Scholzowi po konferencji prasowej, podsumowującej szczyt G7 w bawarskim Elmau. Kanclerz zapytany przez dziennikarkę, czy mógłby wymienić konkretne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy po zakończeniu wojny, odpowiedział jedynie: "Tak", po krótkiej pauzie dodając "mógłbym", a po kolejnej - "i to tyle".

- Jestem przekonany, że dobrze robię, nie wchodząc do grona polityków, którzy co tydzień wygłaszają oświadczenie, z którego w 90 procentach nic nie wynika – oświadczył kanclerz. - Koniecznym jest, aby deklaracje które wygłaszasz były realizowane - wyjaśniał Scholz. W jego opinii kryzysowe czasy to "nie moment dla ludzi, którzy ciągle coś mówią, ale czas dla ludzi, dla których kluczowe jest podejmowanie fundamentalnych decyzji".

Jak przypomina agencja dpa, kanclerz Scholz za kluczowe hasło swojej ubiegłorocznej kampanii uznał szacunek i zapowiadał, że będzie "kanclerzem szacunku”.

Jak poinformował również w trakcie wywiadu Scholz, Niemcy omawiają z sojusznikami NATO gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, jakie obowiązywać będą po zakończeniu wojny. Zaznaczył jednak, że "jest to trwający proces" oraz że gwarancje dla Ukrainy "nie będą takie same, jak w przypadku członka NATO".