Rok temu odwiedziłem w Gazie główne cele obecnych nalotów - koszary sił bezpieczeństwa, kwaterę policji, siedzibę Hamasu. Dziś są zgliszczami. Niestety nie tylko w nie uderzyły izraelskie bomby. Zabijają też cywilów. To najczarniejsze dni Gazy od 1967 roku, kiedy dostała się ona pod izraelskie panowanie. Strefa płaci za Hamas, który przejął ją w posiadanie. Cena jest jednak stanowczo za wysoka.

Reklama

Hamas prowokował, a Izrael skorzystał z okazji i odwinął się pancerną pięścią. W Gazie trwa trzeci dzień nalotów, liczba zabitych sięgnie trzystu, rannych - ośmiuset. W Izraelu, wskutek ostrzału rakietami Hamasu, do wczoraj zginął tylko jeden człowiek. Trzystu do jednego. Lotnictwo zaatakowało już ponad dwieście celów. Trudno ataki na taką skalę uznać za adekwatną odpowiedź.

Bo też nie jest to prosta reakcja na ostrzał Hamasu, ale próba zniszczenia tej organizacji. Podobnie było w Libanie w 2006 roku, kiedy Izrael wydał wojnę Hezbollahowi. Partia Boga nie została unicestwiona, przeciwnie - atak ją wzmocnił. Tak też stanie się w Strefie Gazy. Hamasu nie da się zniszczyć, a kontynuacja ataków pociągnie za sobą dalsze ofiary cywilne. Infrastruktura głównego wroga Izraela bowiem to w większości wcale nie koszary, tajne składy amunicji czy kwatery policji, ale szkoły, sierocińce i stołówki. W Libanie podobne obiekty Hezbollahu były bez skrupułów atakowane.

Kto jest winny masakry? Obie strony po równo. 22 grudnia Hamas oświadczył, że nie przedłuża obowiązującego od pół roku zawieszenia broni, gdyż Izrael notorycznie je łamał, nie znosząc blokady Gazy. Islamscy bojownicy rozpoczęli odpalanie rakiet na Izrael. W przeciwieństwie do Hezbollahu Hamas nie ma jednak pocisków realnie groźnych dla przeciwnika. To katiusze domowej roboty o małym zasięgu i sile rażenia. Cierpiała zatem nie tyle izraelska ludność cywilna, co prestiż państwa. Niemniej jednak ewidentnie doszło do ataku na Izrael i odpowiedź jest uzasadniona. Pytanie tylko: czy na pewno w takiej skali?

Wydaje się, że atak na Gazę tuż przed końcem roku nie jest przypadkiem. Hamas ewidentnie prowokował, należało zatem coś zrobić, jednocześnie w Ameryce mija kadencja George’a Busha przychylnego agresywnym operacjom przeciwko islamistom. Barack Obama pozostaje w sprawach Bliskiego Wschodu bardziej wstrzemięźliwy. Czas naglił. Pośpiech jest jednak złym doradcą. Hamas przetrwa atak. Jego skutkiem będzie nie upadek rządów islamistów w Gazie, ale nowa fala nienawiści oraz przemocy. Palestyńczycy i Izraelczycy zapłacą za naloty niewinną krwią.