Poza liberalnym ekonomistą z Grodna, który podczas wyborów parlamentarnych we wrześniu 2008 r. zdobył najwięcej głosów spośród wszystkich opozycjonistów, w skład komisji marketingu państwowego wejdzie także niezależny politolog Andrej Wardamicki. Na jej czele stanie jednak człowiek prezydenta - wiceszef MSW Andrej Jeudaczenka. "Władze zrozumiały realia" - mówił Wardamicki Radiu Racyja.
"Mamy kryzys, nie tylko finansowy i strukturalny, ale też ideowy. Rząd nie ma żadnych pomysłów oprócz tego, aby ratować socjalizm" - komentuje Ramanczuk w rozmowie z nami. Jego zdaniem powołanie dwóch antyprezydenckich ekspertów do komisji dowodzi, że władze zdają sobie sprawę z konieczności zmian. "Żeby z Białorusi zrobić dobry produkt, trzeba wprowadzać reformy, które powinny być skierowane na większą wolność polityczną, obywatelską i gospodarczą" - dodaje.
Pierwsze posiedzenie komisji ma się odbyć jeszcze w tym miesiącu. Dopiero wtedy okaże się, czy Ramanczuk i Wardamicki mają w niej odgrywać rolę uwiarygadniaczy reżimu, czy też władza faktycznie zaczyna brać pod uwagę propozycje opozycji. "Jeśli nie, zawsze możemy opuścić komisję" - podkreśla Ramanczuk.
Przyjęcie przez obu ekspertów propozycji premiera Siarhieja Sidorskiego wzbudziło jednak kontrowersje u części zwolenników opozycji. "Najpierw mówił, że chce obalić rząd, a teraz wchodzi w skład rządowej grupy roboczej" - zgryźliwie komentował internauta na stronie internetowej niezależnej "Naszej Niwy".
Do tej pory za wizerunek Białorusi na świecie dbał słynny PR-owiec Timothy Bell, który wcześniej współpracował m.in. z brytyjską premier Margaret Thatcher i chilijskim przywódcą gen. Augusto Pinochetem. Choć działania Bella owiane są tajemnicą, przypisuje mu się m.in. ujawnienie przez Łukaszenkę nieślubnego syna, 5-letniego Koli. Na razie nie wiadomo, czy powołanie oddzielnego ciała odpowiedzialnego za marketing polityczny oznacza, że Łukaszenka zrezygnował z usług Lorda Bella. Według Ramanczuka brytyjski spin doktor proponował zaledwie kosmetyczne zmiany w polityce kraju, zaś Białorusi potrzebny jest kapitalny remont.
Kryzys na Białorusi coraz wyraźniej daje się władzom we znaki. Przed kilkoma dniami zadecydowano o 20-proc. dewaluacji rubla. Spowodowało to natychmiastową obniżkę cen towarów importowanych. Białorusini przypuścili szturm na sklepy, zwłaszcza ze sprzętem elektronicznym. "Na jednej lodówce można zaoszczędzić nawet 200 dolarów" - emocjonował się sprzedawca w mińskim domu towarowym. Zdaniem ekonomistów dewaluacja jest jednym ze środków walki z recesją gospodarczą. Taki krok rekomendował Mińskowi Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zdaniem części analityków był to jeden z warunków uzyskania pożyczki od MFW w wysokości 2,5 mld dolarów.