"27 lutego, krótko po inwazji Rosji na Ukrainę, kanclerz Scholz ogłosił punkt zwrotny, mam jednak wrażenie, że jesteśmy w momencie, gdy cały ten "punkt zwrotny" zderza się z wielką prędkością ze ścianą” – zauważył Neitzel. Zamiast silnej armii, która byłaby zdolna do walki w obronie terytorium NATO, widać wciąż "zbyt małą wolę reform, zbyt mało energii, brak chęci ze strony Federalnego Ministerstwa Obrony do działań na szeroką skalę w celu realnego rozwiązania poważnych problemów" - wyliczał historyk.

Reklama

"To on złożył obietnice i to on będzie 'grillowany'"

Jak wskazał, wina za niepowodzenie leży po stronie Christine Lambrecht - minister obrony. - I trzeba wspomnieć o Olafie Scholzu. Christine Lambrecht została powołana przez Olafa Scholza. To jego rząd, więc musimy spojrzeć również z poziomu całego gabinetu - podkreślił Neitzel. Jak zauważył, po roku działania obecnego rządu "raczej nie widać nikogo", kto znałby się na wojnie i kryzysach.

- Po prostu nie jesteśmy już w czasie pokoju. Nie jest obojętne, czy wojsko funkcjonuje, czy też nie. To nie miało znaczenia przez ponad 20 lat: nikogo nie obchodziło, czy czołgi jeżdżą, czy samoloty latają, bo tak naprawdę nie były potrzebne. Ale teraz ich potrzebujemy - tłumaczył historyk. - I stanowi to kwestię zdecydowanie polityczną, bo ostatecznie to nie pani Lambrecht czy Generalny Inspektor Bundeswehry będą za to odpowiadać, lecz Olaf Scholz. Bo to on złożył obietnice i to on będzie "grillowany" na szczycie NATO przez naszych partnerów z Europy Wschodniej i przez USA - zaznaczył.

Jeśli chodzi o minister Lambrecht, to "nie wydaje się, żeby sprostała ona wymogom urzędu w tych szczególnych czasach - ocenił ekspert. - Uważam, że potrzebujemy innych ludzi, którzy po prostu mają szerokie umiejętności, aby ogarnąć tę złożoną instytucję, którzy przyprowadzają ze sobą bardziej doświadczonych, bardziej chętnych do działania ludzi - dodał.

- Szanse na zmianę są teraz ogromne. Jestem bardzo sceptyczny, czy obecny zespół kierowniczy w ministerstwie obrony im podoła - dodał Neitzel. Jak podkreślił, niepowodzenie "punktu zwrotnego" obciąży przede wszystkim kanclerza Scholza. - Jego zapowiedź zrobiła ogromne wrażenie na arenie międzynarodowej, w NATO i wśród partnerów, zatem w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu i Warszawie oczekiwania są duże. Jeśli "punkt zwrotny" się nie powiedzie, szkody w polityce zagranicznej będą ogromne - podkreślił.

Reklama

"Mamy duże problemy"

- Musimy szczerze przyznać: gdyby Ukraina i gdyby Zełenski zdali się na Niemcy, to Ukraina już by nie istniała. I tak będzie w kolejnych latach. Mamy duże problemy. Nie mamy amunicji. Jak widzę, ile codziennie wystrzeliwuje Ukraina - to Bundeswehrze po jednym dniu takiej wojny zabrakłoby amunicji. Jak w takiej sytuacji możemy cokolwiek gwarantować? - dodał ekspert.

- Musimy, mówię to brutalnie, ponownie włączyć wojnę do naszego układu odniesienia, niestety. Bundeswehra istnieje po to, by stanowić groźną i skuteczną siłę militarną. To jej konstytucyjny mandat, po to istnieje - podkreślił Soenke Neitzel.