Youngran Lee, która uciekła z Północnej Korei, mieszkała przy podziemnym poligonie atomowym, na którym reżim Kim Dzong Una testuje broń atomową - pisze brytyjski "Daily Mail". Kobieta opisuje, jak region pustoszony jest przez tajemnicze choroby i mutacje, które zabijają i deformują noworodki. W okręgu Kilju cywile chorują, nie wiedząc dlaczego. W szpitalach lekarze nie są w stanie zdiagnozować i wyleczyć tych chorób, a pacjenci umierają w bólu i cierpieniu - mówi. To nie jest nic dziwnego, zobaczyć dziecko bez kończyn czy palców. A w każdym domu są ludzie z różnymi rodzajami raka - dodaje. Tłumaczy, że jej syn miał w płucach dziury, mające po prawie 3 centymetry średnicy. Jego koledzy zaś po kolei zarażali się gruźlicą i umierali.

Reklama

Radość po testach

Pani Lee opowiada też, co działo się podczas testów. Mówi, że wszystko wyglądało jak trzęsienie ziemi. Dopiero przez uliczne szczekaczki władze oświadczały, że test się udał. Ludzie musieli więc manifestować swoją radość, wybiegali na ulice, tańczyli i świętowali. A potem oni i ich dzieci zaczynali chorować i umierali.

Skażenie zabija mieszkańców

Joohyun Moon, atomowy fizyk z uniwersytetu Dankook w Południowej Korei tłumaczy brytyjskiemu tabloidowi, dlaczego tak się dzieje. Wyjaśnia, że radioaktywne materiały wydostawały się albo na zewnątrz, albo trafiały do gleby lub do okolicznych rzek. Zatruwały więc wszelkie źródła pożywienia - od ryb przez rośliny. Ludzie więc chorowali nie tylko od razu, po wybuchu, ale także latami żyli, żyjąc na skażonej ziemi, żywiąc się skażonym pożywieniem. Stąd wszystkie choroby i mutacje. Jego zdaniem, teren oczyści się dopiero za 200 lat.