Po przytłaczającym zwycięstwie w przeprowadzonych 4 lipca wyborach - Partia Pracy zdobyła aż 411 z 650 miejsc w Izbie Gmin - wydawało się, że premier Keir Starmer będzie mieć komfort rządzenia, jakiego od wielu lat nie mieli jego poprzednicy. Starmer zresztą sam jasno dawał do zrozumienia, że już teraz myśli o kolejnych wyborach, bo jak wyjaśniał, naprawa kraju po rządach Partii Konserwatywnej wymaga co najmniej dwóch kadencji.
Prezenty na sumę ponad 107 tys. funtów
Tymczasem po niespełna trzech miesiącach sprawowania władzy przez laburzystów więcej niż o planach naprawy kraju mówi się o przyjmowaniu prezentów przez posłów Partii Pracy i związanych z tym potencjalnych konfliktach interesów.
Zaczęło się w środę, gdy stacja Sky News, która przeanalizowała rejestr interesów poselskich, ujawniła, że Starmer od początku poprzedniej kadencji, czyli od grudnia 2019 roku, przyjął prezenty na łączną sumę ponad 107 tys. funtów, co jest kwotą 2,5-krotnie wyższą niż posłanka będąca pod tym względem na drugim miejscu. Same tylko sprezentowane mu bilety na mecze piłkarskie miały wartość ponad 40 tys. funtów. Na dodatek niemal równocześnie okazało się, że w czasie kampanii Starmer, jego zastępczyni Angela Rayner i obecna minister finansów Rachel Reeves dostali od laburzystowskich donatorów od kilku do kilkunastu tysięcy funtów na ubrania.
Wprawdzie samo przyjmowanie prezentów przez posłów, jeśli jest właściwie zgłoszone, nie jest niezgodne z prawem, ale pojawiły się pytania, jak to się ma do obietnic Starmera, że jego rząd będzie służył ludziom i stawiał na pierwszym miejscu ich interesy, a nie swoje własne. Co gorsza, sprawa prezentów pojawiła się zaledwie kilka dni po tym, jak rząd odebrał 90 proc. emerytów dopłaty do ogrzewania w zimie i ograniczył prawo do nich tylko dla najuboższych z nich. Reeves wyjaśniała to koniecznością łatania deficytu budżetowego pozostawionego przez rząd Partii Konserwatywnej, ale trudno było uniknąć wrażenia, że Starmer zabiera emerytom 200-300 funtów rocznie, a sam dostaje prezenty warte tysiące.
Ludzie premiera Starmera na cenzurowanym
Zresztą nie chodzi tylko o samego Starmera, bo w ten weekend okazało się, że Rayner nie zadeklarowała, iż jeden z darczyńców Partii Pracy zapewnił jej darmowe zakwaterowanie w apartamencie podczas jej prywatnego pobytu w Nowym Jorku, a z kolei minister edukacji Bridget Phillipson dostała 14 tys. funtów na zorganizowanie przyjęcia z okazji 40. urodzin. Wprawdzie obie mówią, iż żadne przepisy nie zostały złamane, ale tego typu sprawy tym bardziej pogłębiają wrażenie niespójności z deklaracjami o rządzie służącym ludziom.
Jakby tego jeszcze było mało, to w tym tygodniu pojawiły się też kontrowersje wokół zarobków Sue Gray, szefowej sztabu na Downing Street, czyli najważniejszej doradczyni Starmera. Już samo jej zatrudnienie przez Starmera w gabinecie cieni budziło wątpliwości, bo będąc teoretycznie niezaangażowaną politycznie urzędniczką, sporządziła raport w sprawie przyjęć na Downing Street w czasie pandemii, który faktycznie doprowadził do upadku premiera Borisa Johnsona. Teraz się okazało, że choć rząd mówi o konieczności oszczędzania, Gray po wyborach dostała dużą podwyżkę i zarabia obecnie 170 tys. funtów rocznie, więcej niż sam premier.
Dramatyczny spadek w sondażach
W efekcie stopień aprobaty dla działań Starmera spadł w ciągu ostatnich dwóch miesięcy aż o 44 punkty proc. i znalazł się na poziomie ustępującego lidera konserwatystów Rishiego Sunaka. Według przeprowadzonego w dniach 18-20 września badania ośrodka Opinium działania Starmera pozytywnie ocenia 24 proc. ankietowanych, a negatywnie - 50 proc., co daje wskaźnik netto -50. W sondażu przeprowadzonym przez ten sam ośrodek dwa miesiące wcześniej premier miał wskaźnik netto +18 (pozytywnie oceniało jego działania 38 proc., negatywnie - 20 proc.).
Na dodatek więcej ocen negatywnych niż pozytywnych dostali także wszyscy najważniejsi członkowie jego gabinetu - Rayner, Reeves, ministrowie spraw zagranicznych David Lammy, spraw wewnętrznych Yvette Cooper i zdrowia Wes Streeting. Tak szybki spadek popularności raczej nie wróży dobrze Partii Pracy w kontekście zabiegania o drugą kadencję.
Kontrowersje wokół Al-Fayeda
Do tego wszystkiego dochodzi wątek Mohameda Al-Fayeda. Brytyjska prokuratura koronna (CPS) przyznała w niedzielę, że w przeszłości dwa razy nie postawiła zarzutów o gwałty nieżyjącemu już byłemu właścicielowi luksusowego londyńskiego domu towarowego Harrods. I to mimo faktu, że dysponowała materiałami na temat jego przestępstw seksualnych.
W 2009 roku, gdy po raz pierwszy nie postawiono zarzutów Al-Fayedowi, na czele CPS stał właśnie obecny premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer.