I łysiejący starszy pan, jeden z najważniejszych na tym rynku, z zarzutami udziału w gangu. Wszyscy oni mówią „branża”.

No więc o tym, że wokół hazardu wybuchnie wojna, branża wiedziała od dwóch lat. Bo działo się: sześć projektów nowelizacji ustawy o grach losowych w ciągu pół roku. Poprawki, konsultacje, kłótnie o dopłaty, rozporządzenia. Akcje prokuratury i materiały na prokuratorów. Potem afera hazardowa, chaos, zamęt, a w tle setki tysięcy graczy i duża forsa. W ubiegłym roku do automatów wpadło 8,5 miliarda złotych.

Reklama

Mówi człowiek z branży: – To łatwe pieniądze. Chcesz mieć salon gier? Dostajesz trzy automaty i masz spokój. Nie obchodzi cię licencja, załatwia ją firma, która wstawia maszyny. Czekasz dwa miesiące – w tym czasie firma występuje o licencję do urzędu celnego, który sprawdza i plombuje automat. To ona załatwia też pozwolenie samorządu – salon musi być oddalony co najmniej 150 metrów od szkoły i kościoła. I już.

Proste?

Proste. Nic dziwnego, że w branży pracuje dziś 100 tysięcy ludzi.

Reklama

Branża grozi palcem

Sześć lat temu automaty miały cztery firmy w czterech województwach. Dwa lata temu w całej Polsce działało już ponad 45 tysięcy maszynek. Stały się creme de la creme hazardu: powszechnie dostępne i zyskowne. Dziś stoją wszędzie: w budkach z hamburgerami i na stacjach benzynowych Statoil. Przeciętny bar, który wstawia do siebie trzy automaty, zarabia na nich trzy, cztery tysiące miesięcznie. Jednoręki bandyta w dobrym punkcie to kura znosząca złote jajka – zarobi nawet 15 tysięcy. Na czysto.

czytaj dalej>>>





Reklama



Jeden z byłych prezesów Totalizatora Sportowego, dystyngowany (i dbający o anonimowość) przedsiębiorca z branży: – Pierwszy sygnał, że coś się wydarzy, dostaliśmy wiosną. Nikt nie miał pojęcia, że już wtedy Ryśka, Zbyszka i Janka nagrywało CBA. To wyglądało tak: branża pracuje nad ustawą. Oficjalnie nic nie wiemy o Ryśku i całej reszcie. Zgłaszamy własne poprawki, monitorujemy urzędników z Ministerstwa Finansów – oficjalnie, na piśmie, z pieczątkami. I nagle w kwietniu policja wpada do salonów w całej Polsce, rekwirują 400 maszyn. Co na nas chcieli znaleźć?

Branża kontratakuje: w maju Marek Czarkowski, dziennikarz związany z biznesem hazardowym, wydaje książkę „Wielka kumulacja. Hazard, polityka i Euro 2012”. To prawdopodobnie bestseller, bo niemal niedostępny w księgarniach. Nakład nieznany. Ale książkę można dostać – za darmo – w Warszawie, w siedzibie hazardowej izby handlowej.

Oficjalnie książka ma być przewodnikiem dla tych, których interesują kulisy prawa hazardowego w Polsce: co łączy prominentnych polityków z branżą hazardową? Jak wpływy z gier liczbowych, kasyn i automatów stały się substytutem podatków?

Nieoficjalnie to atak na największego konkurenta automaciarzy: państwowy Totalizator Sportowy, i jego sojusznika, amerykańską firmę G-Tech (stworzyła i obsługuje sieć lottomatów). Automaciarze boją się, że pójdą z torbami, jeśli po nowelizacji ustawy Totalizator wprowadzi wideoloterie, nową formę hazardu.

Teza książki jest wyraźna: wideoloterie zarżną automaty, a wciągną do hazardu niewinne dzieci. – Bo to jest heroina wśród gier hazardowych – przekonuje mnie we wtorek w południe Stanisław Matuszewski z Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych (jednej z trzech, które reprezentują branżę). Kilka godzin później rząd ogłasza, że pomysł wideoloterii wysyła do kosza. I że zamyka biznes wszystkim automaciarzom. Czołówki wiadomości w telewizji są dobitne: „wojna z hazardem”. Dzwonię do Matuszewskiego. Jest wściekły: – To teraz zakażmy prostytucji, picia wódki i zostańmy sojusznikiem Iranu!

czytaj dalej>>>








Wybuch wojny z hazardem poprzedziła wojna pozycyjna i ostrzał. Z obu stron. Restauracja na warszawskiej Woli, spotkanie z jednym z ludzi „z branży”: – Nie groziliśmy nikomu palcem. Po prostu opinia publiczna musiała się dowiedzieć, że wideoloterie to też automaty, na których można wygrać o wiele więcej, bo wygrane w całym kraju kumulują się jak w totku. To działa jak sieć. A to jest, proszę pana, szalenie niebezpieczne. Uzależnia. – Automaty nie uzależniają?

– Ale nie aż tak!

Wiosną tego roku branża wie, że na razie wideoloterie nie wejdą w życie, bo choć pozwala na nie prawo, to obłożone są zbyt wysokim podatkiem, żeby się mogły opłacić.

Ale branża wie też, że od lat apetyt na wideoloterie ma G-Tech. A Amerykanie do monitorowania zmian w ustawie wynajęli CEC, jedną z największych firm lobbingowych. Jeśli G-Tech wejdzie w wideoloterie, branża jest skończona. „Wielka kumulacja. Hazard, polityka i Euro 2012”, książka, która opowiada o straszliwym G-Techu, wychodzi w maju. Jednocześnie Totalizator wysyła do konsultacji projekt zmian dotyczących wideoloterii. W tym samym czasie o pracę dla córki w państwowym Totalizatorze zaczyna się starać Ryszard Sobiesiak. Ostatecznie Magdalena Sobiesiak w lipcu startuje w konkursie na członka zarządu Totalizatora.

Mówi człowiek z branży: – Po co Magdzie Sobiesiak, dziewczynie, która śpi na pieniądzach, praca w spółce Skarbu Państwa? I dlaczego w końcu nagrany przez CBA – i ostrzeżony przez kogoś – Rysiek mówi, że „wycofujemy Magdę z projektu”? Projekt polegał na tym, żeby ktoś z branży kontrolował jądro ciemności. Żeby nasz człowiek w Totalizatorze miał dostęp do wiedzy o tym, co dzieje się w wideoloteriach. Gdyby to przeszło, nie byłoby sprzeczne z prawem. Co najwyżej nieetyczne.

czytaj dalej>>>







Podejrzany o niskich wygranych

Co w tym czasie działo się w okopach po drugiej stronie?

Jesień 2007 roku. Magazyn Urzędu Celnego w Szczecinie. Celnik Jacek Kapica, przyszły szef Służby Celnej i wiceminister finansów, wkłada banknot do automatu. Jeden z celników rejestruje kamerą grę przyszłego ministra.

- To był eksperyment – tłumaczy Kapica. – Chcieliśmy sprawdzić, czy maszyna rzekomo o niskich wygranych kumuluje – wbrew prawu – wygrane. I kumulowała. Zrobiliśmy notatkę i razem z filmem wysłaliśmy do Ministerstwa Finansów. O notatce i filmie słuch zaginął. Kiedy zostałem ministrem, kazałem je odkopać.

W lutym tego roku ministerstwo Kapicy wydaje rozporządzenie o rejestracji tylko tych automatów, które nie mają funkcji kumulacji. Automaciarze są wściekli.

W Białymstoku od kilku lat prokurator apelacyjny Grzegorz Masłowski tropi związki branży z przestępcami. Właśnie po czterech latach śledztwa wysłał do sądu 90 tomów akt w sprawie grupy przestępczej na Podlasiu związanej z branżą automatów. Główny oskarżony to Sławomir J., założyciel firmy Fortuna, której automaty stoją w 4 tysiącach miejsc w Polsce. To właśnie prokurator Masłowski stoi za kwietniowym nalotem na automaciarzy. Prowadzi śledztwo w sprawie urządzania i prowadzenia gier na automatach wbrew przepisom ustawy o grach i zakładach wzajemnych. To on wydaje nakaz zarekwirowania ponad 400 maszyn.

Branża znów jest wściekła: przecież co roku celnicy i urzędnicy skarbowi przeprowadzają u nich 20 tysięcy kontroli. – Ciekaw jestem, jak prokuratura dowiedzie, że używane przez nas automaty nie odpowiadały obowiązującym przepisom – mówi jeden z prezesów.

czytaj dalej>>>







Branża ogłasza: Ministerstwo Finansów rękami Masłowskiego oczyszcza teren pod wprowadzenie wideoloterii. – To bolszewickie metody i kryminalizacja branży. Nie mamy nic wspólnego z zorganizowaną przestępczością – mówią szefowie firm automaciarskich. Atakuje E-Play, branżowe pismo: „Nie jest tajemnicą, że od 2006 roku Totalizator Sportowy chce zająć się wideoloteriami. Stoją za tym interesy potężnej zagranicznej firmy, a rząd, jak widać, im sprzyja”.

Branża stawia na dziennikarzy. Latem po Warszawie krążą materiały, które mają zainteresować media i skompromitować prokuratora Masłowskiego. W czerwcu dwóch dziennikarzy dobija się do ministra Kapicy, żeby sprawdzić, czy firma, w której pracował, nie jest łagodniej traktowana przez resort finansów.

Nie jest.

Kto siedzi w okopach po stronie branży? Szefowie firm i działacze izb handlowych. Wspierają ich byli urzędnicy Ministerstwa Finansów, którzy przeszli na ciemną stronę mocy. Mirosław Roguski, były szef państwowego Totalizatora, szefuje dziś Stowarzyszeniu na rzecz Promowania Odpowiedzialnej Gry. Bywa na branżowych imprezach, przypadkiem ma biuro w tej samej kamienicy, w której działa izba handlowa automaciarzy. Ostatnio zajmował się m.in. promocją książki „Wielka kumulacja”, którą napisał członek Stowarzyszenia na rzecz Promowania Odpowiedzialnej Gry.

Kolejny były urzędnik to Franciszek Zalewski, były członek zarządu Totalizatora, wiceszefuje Stowarzyszeniu na rzecz Promowania Odpowiedzialnej Gry. Bliski współpracownik Roguskiego.

Wśród byłych urzędników wybija się Marek Oleszczuk, kiedyś szef departamentu gier losowych w Ministerstwie Finansów, dziś oficjalnie niezależny ekspert. Kiedy rok temu kandydował do rady nadzorczej Totalizatora, okazało się, że NIK zarzuca mu podpisanie niekorzystnych kontraktów dla... Totalizatora. Do niedawna reprezentował spółkę Casinos Gold.

czytaj dalej>>>







Bo to zły biznes jest

Wysoki rangą urzędnik, który pracował nad wojną z hazardem Donalda Tuska: – To nie ministerstwo naciskało, żeby zamknąć automaty. W końcu zawsze dawały im jakieś podatki. W poniedziałek narada u premiera Tuska, przed ogłoszeniem wojny, trwała aż do północy. Przeważyła opinia policji, raport oparty na danych z Centralnego Biura Śledczego.

To, co na temat automatów sądzą prokuratura i policja, streszcza się w przysłowiu: jak byś się nie obrócił, tyłek zawsze z tyłu. Cokolwiek by robić, automaciarze i tak złamią prawo.

Przez ostatni rok policja przekonywała urzędników: Sejm może nowelizować ustawę o hazardzie w nieskończoność, a w automatach i tak zawsze znajdzie się mafię, „Pruszków” i pralnie pieniędzy.

Dlaczego? Bo każda dotychczasowa ustawa dawała furtki automaciarzom. Dzięki temu nie muszą rejestrować wygranych i przegranych. Nie muszą też poświadczać wygranych i przechowywać takich poświadczeń przez 5 lat – tak jak robią to kasyna.

Bo każda ustawa miała założyć kaganiec na przestępców, a nawet w tym roku Centralne Biuro Śledcze odkryło przeróbki w lewych automatach. Bo część operatorów automatów ma związki z grupami przestępczymi. W latach 90. tylko szefowie „Pruszkowa” zarabiali na tym około miliona złotych miesięcznie. A najbardziej znany świadek koronny „Masa” obszernie mówi o powiązaniach największych polskich firm tej branży z politykami, głównie SLD. – Myślę, że różnego rodzaju grupy z Wołomina nie bawią się już w tego typu działalność. Dziś automaty to duży biznes, ale nie tak duży jak kiedyś, masa papierkowej roboty, wysoki podatek, serwisowanie automatów, grupa handlowców – mówi Jacek Gasik, dyrektor biura izby handlowej automaciarzy.

czytaj dalej>>>







Stanisław Matuszewski z Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych: – Każda nowelizacja ustawy o grach i zakładach wzajemnych niosła ze sobą pogorszenie sytuacji branży hazardowej. Działania państwa prowadzone były pod pretekstem ograniczania hazardu i jego wpływu na społeczeństwo. Więc wojna z hazardem nawet mnie nie zdziwiła.

Ja się boję, ja nie badam

Wojna trwa. Kilka miesięcy temu ministerstwo nakazuje sprawdzenie 200 automatów – czy nie kumulują nagród. – Bo nazywanie automatów maszynami do gier o niskich wygranych to hipokryzja – mówi Jacek Kapica. – Większość z nich kumuluje wygrane, więc zamiast przepisowych 50 złotych można na nich wygrać nawet kilka tysięcy. To maszyny do niskich podatków, a nie niskich wygranych.

Ministerstwo prosi o przebadanie 200 automatów jedną z Jednostek Upoważnionych do Przeprowadzania Badań Poprzedzających Rejestrację Automatów (JUPBPRA to zespoły naukowców pracujące najczęściej przy uczelniach). Zwykłe badanie automatu przed dopuszczeniem na rynek kosztuje 100 – 200 złotych. Tym razem jednostka żąda 13 tysięcy.

JUPBPRA to kolejny – choć przypadkowy – uczestnik wojny o hazard. Żeby nikt niepowołany nie dostał się do wnętrza automatu, nie podkręcił wygranej albo nie próbował ukraść banknotów, maszyny są naszpikowane elektroniką i zamykane na plombę. Plombują naukowcy z 14 ośrodków badawczych w całej Polsce.

czytaj dalej>>>







– Plomby przyklejamy na programie gry, obudowie płyty logicznej i licznikach wpłat i wypłat – wyjaśnia prof. Stanisław Płaska z Politechniki Lubelskiej. – Sprawdzamy też, czy dana gra jest rzeczywiście losowa oraz ile wynosi maksymalna wygrana w jednej grze. To znaczy sprawdzaliśmy, bo obecnie ośrodki badawcze stoją. My też, choć codziennie zgłasza się do nas po piętnaście firm. Niektóre straszą sądem, bo bez naszych badań nie mogą ruszyć z biznesem. Ale musimy stać.

Ośrodki badawcze stoją, bo na wojnie między branżą a urzędnikami dostały odłamkiem. Kilka tygodni temu dwóch naukowców dostało zarzuty za dopuszczanie na rynek przerobionych automatów. Na pozostałych padł blady strach. – Nie wiemy, na czym polegają takie przeróbki – denerwuje się profesor Płaska. – Więc poprosiliśmy ministerstwo o pomoc. Niech powiedzą, na czym polega nielegalność. A co, jeśli sami dopuszczaliśmy takie automaty? Zaraz po nas przyjdzie policja? To jakaś paranoja.

Ale ministerstwo milczy. Mówi człowiek „z branży”: – Naukowcy i tak mieli święty spokój. Przez ostatnich sześć lat nikt nie sprawdzał, jak działają. Zero kontroli. A wszyscy w branży wiedzą, kto certyfikuje najlepiej. Facet o ksywce „Major”, kiedyś doktor na wyższej uczelni. Od kiedy zaczął certyfikować automaciarzy, szmal mu uderzył do głowy. Szybkie fury, włosy na czerwono. Kiedy w latach 90. z automatami wchodziła firma Allround, oficjalnie nazwała je salonami gier zręcznościowych. Że niby gry hazardowe na tej maszynie nie są możliwe. Opinię wydał „Major”. Dziś, choć ma zarzuty, certyfikuje w najlepsze.

Co o paraliżu badań mówi ministerstwo? Jacek Kapica: – Kto nie będzie badał, temu odbierzemy uprawnienia.

Naukowcy nieoficjalnie przyznają, że nie są w stanie sprawdzić, na ile sposobów można oszukać każdą maszynę. – Badanie każdego automatu trwałoby dwa lata – mówi jeden z nich. I przyznaje: choć dostęp do bebechów automatu bez uszkodzenia plomb jest niemożliwy, to plomby można przechytrzyć.

czytaj dalej>>>







Paczka nie jest tania. Cały zestaw – kilkanaście urządzeń elektronicznych i mechanicznych plus instrukcja obsługi – kosztuje 30 tysięcy. W paczce łamak do logarytmów (pomaga podwoić stawki w automacie), patent na monety (wrzucając złotówkę, można zagrać jak za pięć złotych), urządzenie insert-pull (zwraca monetę po wrzuceniu do automatu), imitator (oszukuje impulsem elektromagnetycznym – maszyna uważa, że dostała monetę, tymczasem dostała tylko impuls).

Ale w paczce najważniejsza jest wędka. To skomplikowane urządzenie, które sprawia, że banknot cofa się z powrotem do ręki gracza. Ulubiona metoda oszustów. Nazywają ją wędkowaniem owocówki – od symboli owoców, które wyświetlają najczęściej maszyny.

– To jest regularny bandytyzm. Hakerstwo, proszę pana – mówi Tomasz T., właściciel jednej z firm automaciarskich.

Oficjalnie paczka przeznaczona jest dla właścicieli automatów. Do testowania, jak łatwo można oszukać maszynę. Sprzedaje ją internauta, który na swojej stronie głosi: „Koniec z oszustwami automatów. (...) Jeśli Twoje automaty wykazują straty bądź czujesz się okradany (...), to oznacza, że dobrze trafiłeś. Strona ta nie ma charakteru przestępczego i nie łamie prawa. Nie opisujemy, jak okradać automaty”.

czytaj dalej>>>







A maszyny są nasze

Środa wieczór. Dzień po ogłoszeniu wojny z hazardem branża otrząsa się z pierwszego szoku. – Powiem tak: do rozgrywek partyjnych na szczytach władzy ktoś wciągnął hazard – mówi jeden z byłych prezesów Totalizatora Sportowego, dziś w branży. – A nikt nie ma refleksji, że ten rynek się zmienił. Kilka lat temu Totalizator miał 98-proc. udział w rynku, dziś ma kilkanaście procent. Rząd, walcząc z nami, strzela sobie w stopę.

– Co teraz zrobicie? Zejdziecie do podziemia? – pytam.

- Bez żartów. Najpierw zamkniemy te punkty, które zarabiają najmniej. Powiedzmy – dwa tysiące na pięć tysięcy, które mamy. A potem się zacznie: bary bez automatów upadną. Stracimy płynność. Parę banków wysadzimy w powietrze, bo nie spłacimy kredytów. I wtedy ktoś się zreflektuje. Wie pan, jak jest z hazardem? Najpierw się gra, żeby wygrać. Potem, żeby się odegrać. Zawsze i tak wygrywa maszyna. Rząd zagrał jak hazardzista, ale maszyny są nasze. I to my wygramy.

Jacek Kapica od dwóch miesięcy mało śpi. Pracuje nad prawem hazardowym. Kiedy się z nim żegnam w środę, odzywa się jak wojskowy: – Ta branża jest silna. Może nawet będą chcieli obalić rząd. Zdajemy sobie z tego sprawę.

Czwartek, ostatnie spotkanie z jednym z „ludzi z branży”: – Plany na przyszłość? Wariant ukraiński.

– Co to znaczy? Na Ukrainie już nie ma automatów.

Człowiek z branży tajemniczo się uśmiecha.