Mapa już powstaje - dwa razy do roku nad Polską latają samoloty, z których fotografowany jest cała powierzchnia kraju. "To czasochłonne, gdyż możemy to robić tylko bardzo wczesną wiosną lub późną jesienią. Chodzi o to, aby roślinność nie zniekształcała widoku terenu" - tłumaczy "DGP" wiceminister ochrony środowiska Stanisław Gawłowski.

Reklama

Na tak przygotowaną gotową mapę będą nakładane wszystkie istotne dane: od liczby mieszkańców przez rodzaje prowadzonej działalności gospodarczej po ujęcia wody pitnej. "Będziemy mogli błyskawicznie kompilować, przerabiać najróżniejsze dane i dzięki temu zobaczyć np. cyfrową symulację powodzi i możliwych zniszczeń" - wyjaśnia prezes Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej Leszek Karwowski.

Tworzenie mapy związane jest z implementacją do polskiego systemu tzw. dyrektywy powodziowej Unii Europejskiej z 2007 r. Jej pełne wdrożenie ma mieć miejsce do 2015 roku, a w pełni działająca mapa ryzyk powodziowych jest jego trzecim, ostatnim elementem. "Już wcześniej powstaną ważne elementy. Do 2011 roku muszą być gotowe plany wstępnej oceny ryzyka powodziowego" - wyjaśnia prezes Karwowski.

Również dziś takie plany istnieją - tworzą go Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej. Jednak nie dla każdej rzeki i gminy są stworzone, a dodatkowo powstawały różnymi sposobami. Dzięki wprowadzeniu w życie dyrektywy powodziowej w całym kraju zostaną one napisane zgodnie z jedną metodologią. Część gigantycznych środków na ten program przyznała już Bruksela. Nazywa się ona "informatyczny system osłony kraju przed nadzwyczajnymi zagrożeniami" i pochłonie 260 milionów złotych. Z tej sumy aż 160 milionów przeznaczonych jest właśnie na cyfrowe mapy Polski. Finansowanie drugiej części nie jest jeszcze zapewnione. Projekt zarządzania ryzykiem powodziowym, który pochłonie podobną sumę, jest na pierwszym miejscu listy rezerwowej. "Mamy nadzieję, że powódź, z którą się zmagamy, pomoże przyśpieszyć ten projekt. Może wszyscy zrozumieją, że opłaca się inwestować w zapobiegania" - mówi jedna z osób zaangażowana w uruchomienie programu.

Liczenie strat rozpoczęło się już na południu kraju, gdzie zagrożenie powodzią wyraźnie zmalało. Wiadomo, że kwoty sięgną miliardów złotych. Sama Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad swoje straty szacuje na 800 milionów złotych. Również sam Małopolski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych poinformował, że tegoroczne straty w infrastrukturze przeciwpowodziowej sięgną minimum 300 milionów złotych. Tymczasem, jak ujawniliśmy we wczorajszym wydaniu "DGP" straty można było ograniczyć. Urzędnicy Rządowego Centrum Bezpieczeństwa oraz resortu spraw wewnętrznych zignorowali ostrzeżenia synoptyków. Pierwsze prognozy mówiące o groźbach powodzi były już w piątek, następnie w sobotę - administracja rządowa zaczęła jednak działać dopiero w poniedziałek. Wczoraj minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller na swojej konferencji prasowej nie potrafił wyjaśnić zlekceważenia ostrzeżeń.