"Trzy tygodnie temu żona oznajmiła: mamy nowego psa - cieszysz się?" - opowiadał Dorn w Radiu Wawa. Rozmowę cytuje tvn24.pl.

Na pytanie prowadzących, dlaczego Pip, a nie PiS, Ludwik Dorn przedstawił zawiłą historię, skąd się wzięło imię dla jego nowego psa.

"To półroczny szczeniak, który został porzucony przez jakichś bydlaków. Przypałętał się do nas pod bramę, żona go wpuściła. A potem, kiedy opowiadała przyjaciółce, skąd wziął się Pip i jacy źli ludzie go tak potraktowali, to żeby nie używać wyrazów nieparlamentarnych, mówiła w rozmowie: <pip>. Więc sobie pomyślałem: no dobrze, będzie Pipem" - mówił polityk Prawa i Sprawiedliwości.