Józef Jędruch do niedawna był gwiazdą biznesu. Chwalił się przyjaźnią z politykami od lewa do prawa i wpłatami na ich fundacje. Kiedy jednak prokuratura zarzuciła mu wyłudzenie około 430 milionów złotych, zniknął.

Reklama

W zamian za list żelazny, gwarantujący mu wolność po powrocie do kraju, obiecywał polityczne trzęsienie ziemi i ujawnienie korupcji na szczytach władzy. Zanim cokolwiek powiedział, został namierzony w Izraelu i na mocy ekstradycji przewieziony do Polski. Od czterech lat siedzi w areszcie i nie ma ani grosza. "Brakuje mu nawet na opłacanie adwokatów" - mówi DZIENNIKOWI jeden z katowickich prokuratorów.

Nie jest wykluczone, że to właśnie zła sytuacja finansowa pchnęła go do próby łatwego zdobycia pieniędzy. Zaczęło się od kwietniowej publikacji w katowickim dodatku "Gazety Wyborczej". Z artykułu "Jędruch chciał głowy prokuratora?" wynikało, że biznesmen jest podejrzewany o zlecenie zabójstwa śledczego, który doprowadził do jego ekstradycji. W tekście znalazła się wypowiedź Engelkinga, ówczesnego zastępcy ministra Zbigniewa Ziobry, że "biznesmen usiłuje uniknąć postawienia w stan oskarżenia w związku z nakłanianiem do zabójstwa prokuratora".

Te słowa oburzyły Jędrucha. Zdobył prywatny adres Engelkinga. Na papierze w kratkę napisał pozew o ochronę dobrego imienia z żądaniem miliona złotych i wysłał do sądu.

"Nigdy nie postawiono mi zarzutów zlecania zabójstwa kogokolwiek" - oburzał się Jędruch w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Co na to Engelking? Prokurator nie odbierał wczoraj telefonów. W jego imieniu wypowiedziała się Edyta Żyła z biura prasowego resortu sprawiedliwości. "Zacytowane w artykule zdanie było tylko fragmentem całej jego wypowiedzi" - wyjaśniła. Dokładna data rozprawy nie została jeszcze wyznaczona.