W areszcie pozostaną starsi szeregowi Jacek J. i Robert B. oraz podporucznik Łukasz B. W poniedziałek sąd nie zgodził się na wypuszczenie z aresztu chorążego Andrzeja O. oraz plutonowego Tomasza B. Jutro i w piątek zostaną rozpatrzoone dwa ostatnie zażalenia.
Skąd taka decyzja? Według sądu, istnieje niebezpieczeństwo mataczenia, a żołnierzom grozi surowa kara. "Ustalony przez prokuraturę przebieg zdarzenia a także zeznania świadków, w tym świadków incognito, wykazują, że podejrzani mogli dopuścić się zarzucanych im czynów" - uzasadniali sędziowie.
W przypadku Jacka J. sąd podkreślił, że podejrzany sam przyznał się do udziału w ostrzale wnioski. Twierdził on jednak, że w wiosce nie było cywilów. Co innego zeznali inni świadokowie.
Adwokaci żołnierzy są zaskoczeni tymi decyzjami. Według obrońcy podporucznika B., był on młodym, niedoświadczonym żołnierzem, a w czasie akcji miał powiedzieć swoim podwładnym, że nie wykona rozkazu ostrzelania tej wioski. "Tak mówił swoim żołnierzom, a w czasie wyjazdu jeszcze potwierdzał, czy ma ten rozkaz wykonać" - tłumaczył mec. Czesław Domagała.
Tragedia wydarzyła się 16 sierpnia tego roku. Jeden z samochodów z polskimi żołnierzami wjechał na minę. Kolumnę wozów ostrzelali talibowie. Polscy żołnierze odpowiedzieli ogniem. Wezwali posiłki.
Po kilku godzinach przyjechał pluton szturmowy komandosów z 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku-Białej. Polacy ścigali zamachowców. Ślady doprowadziły ich do wioski Nangar Khel, którą żołnierze ostrzelali z karabinów i moździerza. Zginęło sześciu cywilów.
Po powrocie żołnierzy do Polski aresztowano siedmiu komandosów. Żandarmeria wojskowa weszła do ich domów bladym świtem, wyciągając żołnierzy z łóżek. Na oczach rodzin rzucono ich na podłogę i skuto kajdankami.
Sześciu usłyszało od prokuratury zarzut zabójstwa cywilów. Jeden z żołnierzy ma odpowiadać za atak na niebroniony obiekt cywilny.