Trudno uwierzyć w to, że na pozór zwykłe zatrucie lodami mogło być groźne nie tylko dla zdrowia, ale i dla życia przebywającej na urlopie na Półwyspie Helskim piosenkarki. Jednak przez cukrzycę, na którą od lat cierpi była żona Michała Wiśniewskiego (36 l.), mogło się to dla niej skończyć tragicznie. Na szczęście w porę trafiła na oddział wewnętrzny szpitala w Pucku, gdzie natychmiast została udzielona jej pomoc. Ukochany Michał Szatkowski (26 l.) i dzieci artystki mogły odetchnąć z ulgą.

Jak udało się dowiedzieć "Faktowi", Mandaryna przyjechała do szpitala odwodniona i z bardzo wysokim poziomem cukru we krwi. Miała przy tym zaburzenia metaboliczne w postaci kwasicy, czyli stanu zakwaszenia organizmu z powodu spadku poziomu insuliny. Mogło to doprowadzić do śpiączki wokalistki, a nawet jej śmierci. Wszystkie nieregularne wskaźniki wymagały pilnego wyrównania. Udało się to.

"Fakt" zdążył ustalić, że na szczęście życiu Marty Wiśniewskiej nie zagraża już niebezpieczeństwo i czuje się ona już lepiej. Choć w dalszym ciągu leży pod kroplówką, jest przytomna i z każdą chwilą jej stan się poprawia. Co jednak spowodowało tę nagłą niedyspozycję piosenkarki? Nie jest to do końca pewne, ale wszystko wskazuje na to, że Mandaryna zatruła się lodami zjedzonymi wcześniej w jednej z nadmorskich knajpek.

Mamy nadzieję, że wokalistka szybko dojdzie do zdrowia. Wszak niebawem ma zaplanowany wyjazd na specjalny obóz z dziećmi uczącymi się w należących do niej szkołach tańca. Mieli wziąć w nim udział najlepsi z młodych tancerzy, których rodzice w nagrodę za postępy swoich pociech za wyjazd ze słynną instruktorką nie zapłaciliby ani grosza. Mandaryna to bardzo silna kobieta i z pewnością teraz, kiedy jej życie nie jest już bezpośrednio zagrożone, zrobi wszystko, by nie zawieść nadziei swoich podopiecznych.





Reklama