"Ksiądz Wojciech był takim dobrym człowiekiem. A dla tego Dawida serce by oddał. Taka tragedia..." - szlocha gospodyni.
Pani Barbara mówi nam, że gdy tylko dowiedziała się o tragicznej śmierci duchownego, od razu przyszło jej do głowy, że zabójcą jest Dawid. Dlaczego? Bo jeszcze dzień przed dramatem, w zeszły wtorek, rozmawiała z księdzem Wojciechem. "Boję się Dawida" - powiedział jej wtedy ksiądz.
Gosposia była zaskoczona, bo ksiądz nie wyglądał na chuderlaka. 47-letni mężczyzna, wysportowany, miał ostrą broń. Nigdy nikogo się nie bał. Jednak nie dociekała, dlaczego właśnie miałby bać się Dawida, szczupłego chłopca. Dała księdzu krokiety na kolację. Poszła do domu. Miała przyjść w czwartek na szesnastą do kościoła. W czwartek pojawiła się na plebanii. Nie wchodziła do środka, tylko zajęła się sprzątaniem wokół świątyni.
"Czekałam, aż ksiądz zejdzie tak jak zwykle do odprawiania mszy. Jednak tego dnia nie wychodził. Okna na strychu były otwarte. Wszystko wskazywało, że jest w środku. W końcu poszłam na górę, gdzie mieszkał" - mówi pani Barbara. Włączyła światło. Przekręciła klucze w zamku, bo były włożone do drzwi. "Zobaczyłam księdza całego w zakrzepłej krwi. Zaczęłam strasznie krzyczeć. Nic nie pamiętam. Widziałam jego zmasakrowane ciało. Ksiądz Wojciech leżał martwy na brzuchu, wyglądał tak, jakby chciał uciec" - opowiada roztrzęsiona.
Wkrótce na plebanię przyjechała policja, zeszły się tłumy parafian. Wśród nich pojawił się Dawid. Przyjechał na nowym motorze.
"Wiem, że ksiądz pierwszy cios dostał w kręgosłup" - przechwalał się. Nikt jednak nie traktował serio jego opowieści.
Dawid był ministrantem od kilku lat. Chłopak z dobrego domu, jego mama prowadzi aptekę, ojciec zarabia w Anglii. Uczył się w liceum katolickim w Częstochowie. Opowiadał, że chce zostać duchownym. "Ksiądz Wojciech bardzo go polubił. Zawsze miał dla niego czas, zapraszał na herbatę, wysłuchiwał problemów" - opowiada pani Barbara.
Dawid porzucił służenie do mszy pół roku temu. Wtedy padły na niego podejrzenia, że to on ukradł pieniądze zebrane w trakcie kolędy. Proboszcz był pewien, że zrobił to Dawid, ale nie chciał, by ta sprawa nabrała rozgłosu. Liczył, że ministrant sam się przyzna. Chłopak pojawił się ponownie na plebanii w połowie sierpnia. Wyznał, że znów chce nałożyć komżę i stanąć przy ołtarzu. Proboszcz się zgodził. Było jak dawniej. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy.
"On musiał to wszystko zaplanować. Musiało Dawidowi chodzić o pieniądze, bo chociaż pochodził z bogatej rodziny, nie dostawał na wszystkie zachcianki. Ostatnio jego marzeniem był motor i to mogło pchnąć go do tej okrutnej zbrodni" - zamyśla się pani Barbara. "Ksiądz Wojciech na pewno go nie skrzywdził, to był dobry człowiek o wielkim sercu. Kochał go" - zanosi się łzami gosposia.
Pamięta chwilę, gdy dowiedziała się, że jej najgorsze przypuszczenia się potwierdziły.
"Dawid go zamordował. Przyznał się. Byłam w szoku, że wyznał to tak beznamiętnie. Bez żadnych emocji" - dodaje pani Barbara.
Dawid M. trafił wczoraj do aresztu. Nadal trwają poszukiwania noża, którym zadał księdzu serię śmiertelnych ciosów. Nadal też morderca nie wyjawił, dlaczego zadał duchownemu 30 ciosów. Ponieważ w chwili popełnienia zbrodni nie miał jeszcze 18 lat, będzie odpowiadał jak niepełnoletni. I grozi mu co najwyżej 25 lat więzienia za zabójstwo.