Pracownik lotniska zeznał, że Polak, który przez dobrych kilka godzin nie ruszał się z sali bagażowej lotniska, próbował z nim rozmawiać, niestety, po polsku. Kiedy Kanadyjczyk nie zrozumiał, o co mu chodzi, Dziekański był wyraźnie sfrustrowany.

Zdecydowano wtedy o przeprowadzeniu Polaka do części lotniska dla imigrantów. Jedna z pracownic, która w tym pomagała, twierdzi, że Dziekański był "wyraźnie zmęczony, ale jego zachowanie nie było agresywne czy w inny sposób niepokojące". Polak współpracował z Kanadyjczykami, dostał od nich też wodę - pisze "Wprost".

Reklama

Także oficer służb imigracyjnych, która rozmawiała z Polakiem, przyznała, że nie zauważyła niczego niepokojącego w jego zachowaniu. Wydawał się on jedynie "zmęczony długą podróżą i roztrzęsiony tym, że nie potrafił się z nikim dogadać”. Ta sama oficer, Juliette van Agteren, wyszła nawet do holu, by odszukać matkę Dziekańskiego, ale była ona wtedy w innej części lotniska.

Po jakimś czasie zjawił się Adam Chapin, pogranicznik, który trochę mówił po polsku. To właśnie dzięki niemu zakończono formalności imigracyjne z Polakiem i był on gotów do opuszczenia lotniska. Kanadyjski pogranicznik także stwierdził, że Dziekański był "w tych ostatnich chwilach spokojny i nieagresywny”.

Reklama

Dramat rozegrał się kilka minut później. Polak zaczął nagle rzucać przedmiotami w szklane drzwi. Wtedy kanadyjscy policjanci użyli paralizatorów - Dziekański upadł z krzykiem na ziemię i skonał w konwulsjach.

Dzięki odtajnionemu raportowi okazało się, że jeszcze w trakcie brutalnej akcji policji do Adama Chapina dzwoniła matka Roberta - informuje "Wprost". Pogranicznik poszedł w miejsce, gdzie był Dziekański, by przekazać mu wiadomość od matki. Niestety, było już za późno.