Andrzej K. doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Wyszedł z wypadku prawie bez szwanku. Zszokowany usiadł na ziemi i zakrył ręką twarz, po której ściekały łzy - pisze "Fakt".

"To dobry, doświadczony kierowca. Nie wiem, co się stało. Współczuję mu bardzo" - mówi o nim dawny kolega z pracy Józef Piątek. Dlaczego więc popełnił tak fatalny błąd?

Reklama

Być może była to tylko chwila nieuwagi. Pasażerowie autokaru opowiadają, że Andrzej K. chciał wyłączyć oświetlenie wewnątrz autobusu. Czy właśnie wtedy stracił panowanie nad kierownicą? On sam, zszokowany i zdruzgotany, nie jest na razie w stanie dokładnie odtworzyć ostatnich chwil przed wypadkiem.

"Pamiętam, że nagle znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko prawej krawędzi jezdni. Próbowałem kontrować w lewo. Ale zablokowały mi się koła po prawej stronie" - zeznawał przed serbskimi policjantami Andrzej K.

W momencie wypadku był raczej wypoczęty. Prowadził auto zaledwie półtorej godziny, zmieniając kolegę, który jechał w nocy. "Byłem u niego. Rozmawialiśmy szczerze przez 20 minut. Ten człowiek jest kompletnie załamany" - opowiada ambasador w Belgradzie Aleksander Chećko. "Jest też wyczerpany. On chyba tak wewnętrznie czuje, że to jego wina" - dodaje w rozmowie z Faktem jeden z serbskich policjantów.

Andrzej K. siedzi w więzieniu w miejscowości Sremska Mitrovica. Pozostanie tam jeszcze co najmniej przez 30 dni. W sobotę postawiono mu zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Grozi za to nawet osiem lat więzienia.

W tę tragedię nie mogą uwierzyć ludzi, którzy dobrze znają Andrzeja K. "Gdy usłyszałam o wypadku, modliłam się, żeby to nie o niego chodziło. Szkoda człowieka. Będzie musiał z tym żyć do końca swoich dni" - mówi Aniela Sznajder, sąsiadka kierowcy.

Reklama

Na szczęście nieco lepsze wiadomości dopływają z Serbii. Ciężko ranni pasażerowie powoli dochodzą do zdrowia. Jeszcze w piątek wieczorem rządowym samolotem dotarli do nich ich bliscy. Łzy szczęścia mieszały się ze łzami rozpaczy. "Dobrze, że moja mama jest tutaj ze mną. Raźniej będzie mi z nią wracać do Polski" - cieszył się poszkodowany w wypadku Sebastian Trendek.

Ranni są w fatalnym psychicznym stanie. Chwytające za serce sceny rozgrywały się w sobotę, gdy mieli wsiąść do autokaru jadącego na lotnisko. Dzieci płakały i nie chciały wsiadać do autobusu. Znów przed oczami stanęły im wspomnienia piątkowej tragedii. "Ja nie chcę jechać. Nie chcę już patrzeć na krew" - płakała jasnowłosa dziewczynka, tuląc się do mamy. Tak bardzo bała się, że znów będą mieli wypadek.

Ją i innych lżej rannych pasażerów rządowy samolot przywiózł do Polski. Trafili do szpitali w Sosnowcu i w Katowicach. Jeszcze w sobotę cztery osoby wróciły do domu, kolejne sześć opuściło śląskie szpitale w niedzielę. Polscy lekarze mówią, że większość poszkodowanych wkrótce także zostanie wypisana.

"Rozpoczęliśmy także przygotowania do przetransportowania 13 rannych, którzy pozostali w Serbii. Możliwe, że poleci po nich niemiecki samolot szpitalny" - mówi rzeczniczka wojewody śląskiego Marta Malik. Jeśli lekarze zgodzą się na transport dwóch najciężej rannych chłopców przebywających na intensywnej terapii, maszyna wyląduje w Polsce we wtorek lub w środę. Jeden z chłopców ma amputowaną rękę. Drugiemu rękę zszyto, ale wciąż nie wiadomo, czy nie będzie konieczna amputacja.

Większość z poszkodowanych pozostaje pod opieką psychologów. Ciągle mają przed oczami potrzaskany autokar, krew i martwych znajomych. Minie wiele czasu, zanim dojdą do siebie. Tej tragedii nie da się wymazać z pamięci.