W szkole w Pogorzeli uczy się 60 dzieci. Klasy są maleńkie, liczą od sześciu do dwunastu uczniów. Według gminnych urzędników to zbyt mało. ”Nie możemy sobie pozwolić na prowadzenie takiej małej szkoły, od lat systematycznie likwidujemy podobne placówki i przenosimy dzieci do dużej w Siennicy” mówi przewodniczący rady gminy Jacek Zwierz.

Reklama

Dlatego kilka tygodni temu mieszkańcy Pogorzeli usłyszeli od urzędników, że szkołę w ich wsi czeka ten sam los. ”To dla nas wielki cios” - mówi Maciej Łukasiak, przywódca grupy mieszkańców, którzy postanowili sprzeciwić się urzędniczym planom.

Szkoła jest dla nich bardzo ważna, dbają o nią od pokoleń. ”Kiedyś gdy spłonęła, ludzie przyszli i pomogli ją odbudować” - wylicza Maciej Łukasiak, ojciec dziewczynki, która zaczęła właśnie naukę w pierwszej klasie. ”Teraz rodzice własnymi rękami ją odnawiają, pomogliśmy urządzić kuchnię, żeby mogła działać szkolna stołówka, zaadaptowaliśmy na tę stołówkę pomieszczenia, które kiedyś były mieszkaniami służbowymi. To jest nasza szkoła. Teraz uczą się tu nasze dzieci, kiedyś uczyli się ich rodzice. Jak można ją zlikwidować?” - pyta zdenerwowany ojciec.

Rodzice, którzy chcą utrzymać szkołę, przekonują, że tu ich dzieci są bezpieczne, bo mają blisko do domu. Do dużej placówki w Siennicy będą musiały dojeżdżać, a przecież gimbus notorycznie się spóźnia i maluchy będą musiały marznąć na przystanku. Nie podoba im się również, że po lekcjach dzieci będą siedziały w świetlicy, czekając na powrotny kurs gimbusa.

Dopłacamy do tej szkoły około 200 tysięcy złotych rocznie” - odpowiada na to przewodniczący rady gminy Jacek Zwierz. I wylicza kolejne argumenty: ”Zaoszczędzone pieniądze możemy przeznaczyć na gminne inwestycje, na przykład na utwardzenie dróg. W wielu wsiach zlikwidowaliśmy już szkoły, a dzieci tych mieszkańców chodzą na przystanki gimbusa po błocie. Pytają nas: dlaczego gmina nie utwardzi nam drogi, tylko utrzymuje szkoły w innych wsiach? Co mamy im odpowiedzieć?” - pyta retorycznie.

Jednak według dyrektorki szkoły w Pogorzeli Katarzyny Karwowskiej rozmowa na ten temat nie powinna ograniczać się wyłącznie do edukacji i oszczędności. ”Ta szkoła to coś więcej niż miejsce nauki” - tłumaczy. I opowiada o pracowni komputerowej, w której dzieci mogą korzystać z internetu także po lekcjach. A także o szkolnej zerówce, która niektórym rodzinom zastępuje przedszkole, bo bywa, że przychodzą tu nawet dzieci czteroletnie, czy wreszcie o dużym terenie przy szkole, na którym dzieci grają w piłkę. Mieszkańcy potwierdzają. ”To miejsce nas integruje, ludzie nie będą mieli, gdzie się spotykać, jeżeli zostanie zlikwidowane” mówi Janusz Kruta.

Rodzice dwójki dzieci opowiadają, jak w szkole został urządzony bal sylwestrowy, a latem organizowane są festyny, na których rodzice uczniów sprzedają własnoręcznie zrobione ciasta, a pieniądze przeznaczają na szkolne inwestycje. ”Czy ważne są tylko oszczędności? Gmina jest do czegoś powołana, nie można tak oszczędzać na ludziach” - przekonuje Kruta.

Konflikt w Pogorzeli jest wręcz modelowy. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego liczba małych wiejskich szkół systematycznie maleje. Od roku 2000 ubyło ich 2400, a więc jest ich mniej o 14,5 proc. i trend ten wciąż się nie zatrzymuje. Likwidacji małych szkół towarzyszą protesty mieszkańców. Ich argumenty zazwyczaj są takie same: chcemy, żeby dzieci uczyły się blisko domu, nie chcemy wysyłać ich do molochów.