Na wojnę z kangurami ruszył osobiście Jon Stanhope, premier Australijskiego Terytorium Stołecznego. - W Canberze żyje ich dziś więcej niż kiedykolwiek od czasu zbudowania miasta. Zbyt długo odkładaliśmy tę decyzję - przekonuje premier, zdecydowany zwolennik akcji odstrzału.

Reklama

Nie da się zaprzeczyć, że stolica Australii nigdy jeszcze nie widziała aż tylu kangurów olbrzymich, które swobodnie skaczą po miejskich parkach i ulicach, zakłócając ruch samochodów. Jak wykazały najnowsze sondaże, aż 17 procent jeżdżących po mieście kierowców przynajmniej raz zgłosiło kolizję spowodowaną przez te zwierzęta. Ogólne poruszenie wywołała też niedawna historia zbłąkanego kangura, który wskoczył w nocy do domu przez otwarte okno. Zanim udało się wygonić go z powrotem na dwór, przez kilka minut miotał się po pokoju, demolując meble, poturbował też mieszkańców domu, którzy próbowali go schwytać. - To było przerażające... Moja córka do dziś boi się sama wejść do własnego pokoju - mówiła mediom zszokowana Verity Beaman, właścicielka domu na przedmieściach Canberry. - Jeśli mają przeskakiwać przez płoty i wdzierać się do naszych domów, co innego nam pozostaje niż odstrzał?

Zdecydowana większość mieszkańców Canberry nie podziela jednak zdania pani Beaman. Przeciwnie, aż 82 proc. z nich deklaruje, że chce, aby dzikie zwierzęta dalej mieszkały w ich mieście. – Większość Australijczyków kocha kangury, symbol naszego kraju. Cała ta sprawa stawia nas w fatalnym świetle - tak ocenia pomysł odstrzału Pat O'Brien, przewodniczący Australijskiego Stowarzyszenia na Rzecz Ochrony Przyrody.

Duża liczba kangurów w stolicy (być może około 100 tys., dokładnej liczby nikt nie jest w stanie podać) wcale nie oznacza, że zwierzęta te mają się dobrze. Obrońcy praw zwierząt alarmują: od 2003 r. ich liczba na terenie całej Australii spadła z 60 do 23 milionów! Takie są skutki suszy trwającej w południowej Australii już od 12 lat. Spragnione i głodne zwierzęta gromadzą się wokół skupisk ludzkich w poszukiwaniu jedzenia.

Reklama

- Ludzie muszą zrozumieć, że populacja kangurów topnieje, więc coraz częściej będą widzieć, jak po okolicy kręcą się wychudzone zwierzęta - tłumaczy David Croft ze stacji badawczej Fowlers Creek.

Croft nie zaprzecza, że obecność zwierząt w miastach jest problemem, ale proponuje inne rozwiązanie: od czterech lat lobbuje za przeniesieniem kangurów z Canberry w inne miejsce, gdzie nie przeszkadzałyby ludziom. Jednak nie zgadzają się na to władze, które tłumaczą, że taka akcja kosztowałaby miasto 3,5 mln dolarów (8 mln złotych). - Gdyby udało się włączyć do pomocy mieszkańców, sumę tę można by zmniejszyć do 100 tys. dolarów - odpowiada Croft.

W tej chwili jedyną szansą na uratowanie kangurów przed odstrzałem jest mocny sprzeciw opinii publicznej. Rok lat temu falę gwałtownych protestów w stolicy wywołało wystrzelanie przez rząd stada 400 kangurów, które osiedliło się w opuszczonej bazie wojskowej za miastem.