Ustawa zakłada, że becikowe należy się tylko tym ciężarnym, które zgłoszą się na kontrolę u ginekologa przed końcem 10. tygodnia ciąży. Problem jednak w tym, że są w Polsce miejscowości, gdzie na pierwszą wizytę u lekarza czeka się nawet kilka miesięcy.
”Obawiam się, że to będzie martwy przepis. Jeżeli się tworzy nowe zalecenia, należy stworzyć również warunki do ich spełnienia, a moim zdaniem takich warunków obecnie nie ma” - mówi ginekolog Grzegorz Południewski.
Rzeczywiście, zapisanie się na wizytę w poradni ginekologicznej może okazać się bardzo trudne. W Warszawie, w polecanym przez pacjentki szpitalu na ulicy Karowej, pierwszy wolny termin u ginekologa to koniec maja lub początek czerwca. A panie w szpitalnej rejestracji nawet nie słyszały o nowej ustawie. W Mszanie Dolnej w Małopolsce zapisy były możliwe dopiero na koniec kwietnia. ”Przed panią jest jeszcze 80 pacjentek, a ginekolog przyjmuje tylko dwa razy w tygodniu” - usłyszała nasza stażystka, która dzwoniła do poradni, prosząc o zapisanie jej na wizytę. Podobnie odległy termin zaoferowano jej w poradni ginekologicznej w Olsztynie.
Niepokojące się również dane z Narodowego Funduszu Zdrowia dotyczące kolejek do ginekologów. Wynika z nich, że w niektórych poradniach czeka się nawet 150 dni, a kolejka liczy kilkanaście tysięcy osób! To oznacza, że wiele kobiet nie ma najmniejszych szans, by dostać się do lekarza przed końcem 10. tygodnia ciąży. Zwłaszcza że o tym, iż są brzemienne, często dowiadują się dość późno.
Jest jeszcze kolejny problem: ciężarne nie mają pojęcia o nowych przepisach. Ginekolog Grzegorz Południewski przyznaje, że do tej pory żadna z jego licznych pacjentek nie poprosiła go o stosowne zaświadczenie. Na domiar wszystkiego nowa ustawa z opieki nad ciężarną wykluczyła... położną. ”Do tej pory na równi z ginekologami mogłyśmy prowadzić ciążę, jednak z nowej ustawy wynika, że teraz zaświadczenie może wydać jedynie lekarz. W ten sposób pozbawia się pacjentki możliwości korzystania z naszej pomocy” - mówi położna Ewa Janiuk.
Przyznaje jednak, że sam zamysł ustawodawców jest dobry. ”W ten sposób premiuje się troskę o własne zdrowie i odpowiedzialność za zdrowie dziecka. Becikowe nie jest dla wszystkich, chodzi o to, by rodzące się w Polsce dzieci były zdrowe i w ten sposób nie obciążały budżetu państwa” - tłumaczy położna.
Sytuację krytykuje była minister pracy i jedna z pomysłodawczyń nowego przepisu Joanna Kluzik-Rostkowska z PiS. ”Kiedy po raz pierwszy padła propozycja powiązania becikowego z dbałością o ciążę, pytałam Ministerstwo Zdrowia, czy jest odpowiednie zaplecze lekarskie. To miał być warunek. Jeżeli ustawa przeszła, a okazuje się, że jednak są problemy z dostępnością ginekologów, to ministerstwo powinno jak najszybciej załatać braki” - twierdzi posłanka.