W styczniu 1984 roku w warszawskim szpitalu przy ulicy Niekłańskiej rozdzielono dwie bliźniaczki, oddając ich rodzicom obcą dziewczynkę. Jej rodzice dostali z kolei jedną z sióstr. Zawiniły salowe, które podczas kąpieli zdjęły półtoramiesięcznym wtedy chorym maluchom z rączek opaski z nazwiskiem, a potem założyły je innym. Sprawa wydała się dopiero 18 lat później.
Obie rodziny przeżyły od tej pory koszmar. Nikt im nie pomógł, choć wina państwa była bezsprzeczna” - mówi adwokat Maria Wentland-Walkiewicz, która reprezentuje przed sądem rodziców i trzy córki: Edytę, Katarzynę i Ninę. Wszyscy domagają się od Skarbu Państwa odszkodowania po 300 tys. zł.

Reklama

Euforia i rozpacz

O pomyłce wszystkie trzy zamienione dziewczyny dowiedziały się, gdy miały 18 lat. Zupełnie przypadkiem. Wspólni znajomi bliźniaczek - Kasi i Edyty - bez przerwy mylili je na ulicy i w końcu wpadli na pomysł, by doprowadzić do ich spotkania. Bliźniaczki po raz pierwszy zobaczyły się w czerwcu 2000 roku. Wykonane pół roku później badania genetyczne potwierdziły, że są siostrami.

Najpierw była ogromna radość z odzyskania nieznanej dotąd siostry, ale także poznania rodziców. Szybko jednak okazało się, że szpitalna pomyłka sprzed lat przyniosła obu rodzinom przede wszystkim gorycz. Choć rodzice zdecydowali, że nie będzie powtórnej zamiany, bo dziewczyny są już dorosłe, ich dotychczasowe życie legło w gruzach. "Odkrycie prawdy nie tylko na zawsze zmieniło sytuację, ale także zachwiało równowagą psychiczną każdego z członków rodziny" - tłumaczy psychoterapeutka Hanna Palich.

Reklama

Najgorzej znosi nową sytuację Edyta. Wiadomość, że ma siostrę bliźniaczkę, całkowicie zniszczyła jej poczucie tożsamości. W pierwszym momencie starała się nawiązać kontakt z nową, a tak naprawdę biologiczną rodziną. Szybko jednak zrezygnowała i ucięła kontakty ze wszystkimi. Skończyła studia, ale nie pracuje. Od sześciu lat właściwie nie wychodzi z domu. Nie stawia się nawet na rozprawy w sądzie, gdzie rodzice walczą o odszkodowanie za szpitalną zamianę. "Zabarykadowała się w swoim pokoju i nie chce rozmawiać ani z rodzicami, którzy ją wychowywali, ani z nami" - opowiada Andrzej Ofmański, biologiczny ojciec bliźniaczek.

"To dziecko woła o pomoc. To wrażliwa, inteligentna dziewczyna i serce mi się kraje, gdy widzę, co się z nią dzieje. Ona potrzebuje psychologa" - mówi adwokat Maria Wentland-Walkiewicz. Miesiąc temu, podczas ostatniej rozprawy, Aleksander Wierzbicki, który wychowywał Edytę, prawie płakał. "Gdyby mieszkała u nas sublokatorka, przynajmniej mówiłaby <dzień dobry>. A ona odnosi się do nas niegrzecznie, wręcz wulgarnie. Ale składam to na karb choroby, bo wcześniej nie była taka” - opowiadał sędziom zdenerwowany.

Lepiej byłoby nie wiedzieć

Reklama

Z sytuacją nie potrafi się też pogodzić druga bliźniaczka, Katarzyna. Ta elegancka i zgrabna 25-latka z długimi blond włosami rzuciła się w wir pracy, myśli właśnie o drugich studiach. Pytana o zamianę, mówi jednak wprost: wolałabym w ogóle się o tym nie dowiedzieć. A za swoją siostrę uważa nie Edytę, tylko Ninę. Tę, z którą się wychowywała przez długie 18 lat.

Na początku nawet jej się podobało, że znalazła rodzoną siostrę. Była w tym jakaś tajemnica, poczucie inności. Teraz w sądzie Katarzyna mówi, że od czasu, gdy spotkała Edytę, w jej życiu są same nieszczęścia. ”Wszystko potoczyłoby się inaczej, nie mogę się z tym pogodzić i jestem zmęczona. Najchętniej bym się wyprowadziła i zapomniała o wszystkim” - opowiadała w sądzie. Katarzyna skarży się, że rodzice męczą ją pytaniami, dlaczego nie spotyka się ze swoją biologiczną siostrą. "Wszyscy myślą, że bliźniaczki się jednoczą, ja nie czuję takiej potrzeby" - odpowiada.

Nie jestem bliźniaczką

W nowej sytuacji nie umie się też odnaleźć Nina. To ta trzecia dziewczynka, która przez 18 lat żyła w przekonaniu, że jest jedną z pary bliźniaczek. Potem się okazało, że nie tylko nie ma żadnej siostry, ale także rodzice nie są jej prawdziwymi rodzicami. Co więcej, ma starszego brata.

Na początku nie chciała się angażować w sprawę. Zadawała sobie tylko pytanie: "czyim dzieckiem jestem?". Ale potem, kiedy do ich domu zaczęła przychodzić Edyta, wolała wyjść. Była oburzona, kiedy Edyta zrobiła drzewo genealogiczne rodziny i wpisała tam swoje imię z nazwiskiem Ofmańska. "Bardzo to przeżyła. Słyszałem po nocach, jak płakała w poduszkę, ale nie umiałem jej pomóc" - mówi bezradnie Andrzej Ofmański. "Była zazdrosna" - przyznaje Elżbieta Ofmańska.

Nina kilka lat temu wyszła za mąż i urodziła dziecko. I choć jej podobieństwo do biologicznej matki - Haliny Wierzbickiej - rzuca się w oczy: ten sam nos, podobny zarys twarzy - cały czas powtarza, że jej rodzicami są Ofmańscy. Ci, którzy ją wychowywali.

Teraz mam trzy córki

Najgorzej przeżyła zamianę matka bliźniaczek Elżbieta Ofmańska. Kiedy dowiedziała się, że jedna z jej córek wychowywała się w innej rodzinie, doznała szoku. "Nie mogłam spać. Nocami rozmyślałam, a w dzień oglądałam zdjęcia. Miałam dwie córki, a teraz mam trzy. Nie wiedziałam tylko, czy mogę przy Nince pokazywać, jak bardzo się cieszę. Wreszcie powiedziałam jej wprost, że ma drugą siostrę, ale to ona jest naszą kochaną córcią i nic się nie zmieniło" - opowiadała o swojej pierwszej reakcji na niesłychane wiadomości.

Ale spokoju nie dawało jej poczucie winy. "Jak mogłam nie zauważyć, że wróciłam ze szpitala do domu z cudzym dzieckiem?" - bez końca zadawała sobie to pytanie. Jeszcze gorsze były komentarze "przyjaciół", którzy dopytywali się o szczegóły zamiany. "Zawsze odpowiadałem, że zauważyć błąd lekarzy było zupełnie niemożliwe. Dziewczynki od urodzenia były nieustannie w szpitalu, do którego nas nie wpuszczano. Można było tylko czasem zerknąć przez szybę, jeżeli akurat jakaś z pielęgniarek zgodziła się podnieść i pokazać dziecko z daleka" - opowiada Andrzej Ofmański. "Zresztą nawet kiedy żona zapytała lekarza, dlaczego bliźniaczki nie są do siebie podobne, usłyszała, że to normalne. Przecież są dwujajowe!' - dodaje.

A mimo to Elżbieta Ofmańska wciąż czuje się winna zamiany. "Żona w pewnym momencie przestała w ogóle reagować, wpadła w ciężką depresję. Potrafiła znieruchomieć na dwie godziny z czajnikiem w ręku. W końcu zaczęła chodzić do prywatnego psychiatry, który przepisał jej mocne środki antydepresyjne" - mówi mąż.

Na rozprawach pani Elżbieta jest spokojna, ale powtarza, że ani przez chwilę nie opuszcza jej myśl, że jest złą matką. Boli ją również, że bliźniaczki nie utrzymują ze sobą kontaktu. "A córki, które wychowywałam, są zazdrosne, gdy mówię o Edycie i martwię się o nią. Ale przecież nie przestałam ich kochać! Marzyłam o wspólnych rodzinnych spotkań, ale Edyta wychodzi z domu, kiedy przychodzimy do państwa Wierzbickich" - opowiada z płaczem w sądzie.

Ojciec też płacze

Andrzej Ofmański też codziennie myśli o wszystkich swoich córkach. Myśli też o tym, jak zmieniło się jego życie od czasu wykrycia zamiany. Żona wpadła w chorobę, córki się oddaliły. "Na początku Edyta przychodziła do nas bardzo chętnie. Pojechaliśmy nawet razem na narty, na żagle. Robiła z nami coś, czego wcześniej nie znała, i wydawała się zadowolona. A potem nagle wszystko się urwało" - opowiada ze smutkiem. Ofmański żali się, że wcześniej nie miał z córkami żadnych problemów wychowawczych. "Rozmawialiśmy z dziećmi o wszystkim, nie było żadnych tematów tabu. Było aż za pięknie. A teraz wszyscy stali się nerwowi, obcy" - opowiada.

Zbyt wygórowane roszczenia

Niewiele lepiej radzą sobie biologiczni rodzice Niny. Nie mają właściwie żadnego kontaktu z Edytą, którą wychowywali. "Była naszym oczkiem w głowie, dobrze się uczyła, a teraz tylko mówi, żebyśmy się nie wtrącali" - opowiada w sądzie Halina Wierzbicka.

Biegli psychiatrzy orzekli, że wszyscy członkowie obu rodzin doznali po 15 proc. uszczerbku na zdrowiu. Biologiczna matka bliźniaczek - aż 60 proc. Ale mimo takiej diagnozy nikt rodzinom nie pomógł. Ale ani Ministerstwo Zdrowia, ani wojewoda mazowiecki, któremu podlegał szpital na Niekłańskiej, nie poczuwa się do odpowiedzialności. Żadnej z rodzin nie zaproponowano nawet bezpłatnej porady psychologicznej. Zostali wszyscy całkiem sami ze swoim zrujnowanym życiem. I właśnie dlatego domagają się od Skarbu Państwa po 300 tys. zł odszkodowania.

A co na pozwane Ministerstwo Zdrowia? Robi wszystko, by nie płacić. Pełnomocnik resortu mecenas Rafał Cieślicki powiedział w czasie jednej z rozpraw w sądzie, że choć sprawa jest precedensowa, to "strona przeciwna, do czego ma prawo, trochę wyolbrzymia skutki tego, co się stało". A roszczenia są jego zdaniem "zbyt wygórowane".

W procesie zeznawali także lekarze i ówczesny ordynator oddziału pediatrycznego szpitala na Niekłańskiej. Przyznali zgodnie, że w czasie, gdy doszło do zamiany dziewczynek, w placówce panował ogromny bałagan. Twierdzili, że nie byliby zdziwieni, gdyby zamiana Niny, Edyty i Katarzyny nie była jedynym takim przypadkiem.