"Wydaje mi się, że wszystko, co się wydarzyło, to Matrix i że to tylko koszmarny sen. Tylko dlatego, że facet, który zasiada w parlamencie, posiada akcje mojej firmy i podniósł rękę za likwidacją stoczni, musiałem zrezygnować z kontraktu" - mówi DZIENNIKOWI Tomasz Szpikowski, prezes Work Service. "Trudno, zarobię pieniądze gdzie indziej" - dodaje.

Reklama

>>>Miliony kary za zerwanie umowy z firmą Misiaka

Problem w tym, że Tomasz Misiak utrzymuje, że firmie Work Service wcale nie zależało na pieniądzach, gdy podpisywała umowę, na podstawie której spółka miała świadczyć usługi doradcze w ramach zwolnień w stoczni. "Kontrakt zawarty między Work Service SA a Agencją Rozwoju Przemysłu w związku z tzw. ustawą stoczniową miał mieć charakter projektu non-profit" - przekonuje w wyjaśnieniach prasowych.

Jedno jest pewne - od teraz usługodawcą w zakresie szkoleń i pośrednictwa pracy dla zwolnionych ze stoczni, będzie tylko firma DGA. Gdy wyszło na jaw, że senator, który likwidował stocznie, jest jednocześnie współwłaścicielem firmy zarabiającej na tej likwidacji, w prasie pojawiły się informacje, że Work Service może żądać odszkodowania za zerwanie kontraktu. Tak jednak nie będzie.



>>>Stoczniowe interesy narzeczonej Misiaka

"Byliśmy tylko poddostawcą DGA. Postanowiliśmy wycofać się z projektu, żeby już nie robić zamieszania. Zrobiliśmy to dobrowolnie i z naszej inicjatywy. Spisujemy właśnie porozumienie, w którym przekazaliśmy i ludzi i cały nasz sprzęt dla DGA. Nie chcemy żadnych pieniędzy czy odszkodowań" - mówi DZIENNIKOWI Szpikowski.