"Cieszę się, że zakończyła się nasza siedmioletnia gehenna w sądzie" - mówi Andrzej Ofmański, ojciec dwójki zamienionych dzieci. Radość słychać było także w głosie jego żony Elżbiety. "Podczas rozpraw prawnicy strony przeciwnej próbowali udowodnić, że nic się nie stało. Bałam się więc, że będą chcieli złożyć apelację od wyroku. Kiedy usłyszałam, że jednak nie, kamień spadł mi z serca. Nie mogłabym znowu rozpoczynać tej walki" - powiedziała. Zdaniem prawniczki, która reprezentowała obie rodziny przed sądem, to jedynie słuszne rozwiązanie. "Podważanie wyroku byłoby zwykłym brakiem przyzwoitości" - twierdzi adwokat Maria Wentlandt-Walkiewicz.

Reklama

Państwo Ofmańscy i Wierzbiccy oraz Edyta dostaną po 300 tys. zł odszkodowania. Katarzyna i Nina, które według sądu ucierpiały w mniejszym stopniu, po 200 tys. zł. - "Z odsetek mogą dostać dodatkowe 100 tys. zł" - mówi Rafał Cieślicki, pełnomocnik Ministerstwa Zdrowia. Od sumy odszkodowań urzędy skarbowe nie potrącą podatku.

Tragedia obu rodzin zaczęła się w 1984 r., choć wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. W warszawskim szpitalu dziecięcym przy ul. Niekłańskiej rozdzielono dwie półtoramiesięczne bliźniaczki: Katarzynę i Ninę Ofmańskie, oddając Ninę obcej rodzinie. Rodzice Niny, państwo Wierzbiccy, dostali natomiast maleńką Edytę. Od tej pory dziewczynki żyły w obcych rodzinach, z nieswoją tożsamością. Nawet kiedy w końcu sprawa wyszła na jaw, pozostały w swoich przybranych rodzinach i postanowiły nie zmieniać imion.

Zamiana wydała się, kiedy wszystkie trzy miały 17 lat. Obie rodziny mieszkały w Warszawie, a rozdzielone bliźniaczki, podobne do siebie jak dwie krople wody, miały wspólnych znajomych. Zdarzało się, że ktoś na ulicy mylił je i brał za drugą bliźniaczkę. W końcu jedna z koleżanek doprowadziła do spotkania obu dziewczyn. Gdy pokazały się razem rodzicom, ci postanowili wykonać testy DNA. Wynikało z nich jasno, że Kasia i Edyta są siostrami.

Reklama

Prawda odmieniła życie obu rodzin. Najciężej sprawę przeżyła Edyta. Zerwała kontakt zarówno z rodzicami biologicznymi, jak i przybranymi, i od kilku lat siedzi zamknięta w pokoju. Nie pracuje, choć skończyła studia. "Od kilku lat z nami nie rozmawia. Nawet nie wiem, czy cieszy się z odszkodowania, nie chce powiedzieć, na co wyda te pieniądze" - żali się Halina Wierzbicka, przybrana matka.

Załamana jest także matka biologiczna. "Kiedy teraz były urodziny naszej wnuczki, córki Niny, wszyscy chcieli zaprosić Edytę na imprezę. Nawet nie chciała słuchać, tylko wyszła z domu" - mówi Elżbieta Ofmańska. Ona sama zamianę dzieci przypłaciła ciężką depresją. "Nie mogłam się uwolnić od myśli, że to moja wina. Jak mogłam nie zauważyć, że wzięłam ze szpitala cudze dziecko?" - opowiada.

Pieniądze z odszkodowania pomogą młodym kobietom usamodzielnić się, Kasia myśli o własnym biznesie, Nina o umeblowaniu mieszkania, a państwo Ofmańscy chcą wszystko oddać dzieciom. - "My już niczego nie potrzebujemy" - mówi Andrzej Ofmański. Jak mówi Halina Wierzbicka, nawet największe odszkodowanie nie poskłada im rozsypanego życia. - "Co nam z pieniędzy, jeżeli wszystko zostało po staremu?" - pyta.

Ale wyrok sądu jest dla obu rodzin bardzo ważny. - "W końcu ktoś powiedział jasno, że to nie my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni za zamianę dzieci" - mówi Elżbieta Ofmańska.