Białystok, kilka minut po godz. 15. W gmachu sądu przy ul. Mickiewicza otwierają się drzwi. "Nareszcie znowu będziemy mogli być rodziną, opowiedzieć maluchom wieczorem bajkę i ucałować na dobranoc" - mówi nam po opuszczeniu sali rozpraw Artur Szukiel, ojciec czwórki dzieci. Trzy kilometry dalej w domu dziecka nr 2 na tę informację w napięciu czekały dwie córki i dwóch synów Szukiela. "Dzieciaki od rana wiedziały, że ten dzień jest dla nich bardzo ważny. O tym, że być może będą mogły wrócić do domu, rozmawiali z nimi rodzice i wychowawcy. Od rana maluchy bardzo się denerwowały, nawet nie bardzo chciały się bawić i jeść" - opowiada nam jeden z pracowników placówki.
>>> Zabrali im dzieci i kazali płacić 16 tysięcy
"To jedna z najszczęśliwszych chwil w naszym życiu. Jeszcze kilka godzin wcześniej, przed rozpoczęciem rozprawy, byłem blady ze strachu. W głowie kołatała mi się myśl, że sąd odbierze nam dzieci, że już nigdy ich nie zobaczymy" - opowiada Artur Szukiel.
O rodzinie z Białegostoku głośno zrobiło się w połowie maja, kiedy zaginęła ich najmłodsza córeczka Nikola. Dziewczynka została wysłana sama do sklepu. Dziecko zaczepił bezdomny, chwycił za rękę i poprowadził do mieszkania jednego z kompanów od kieliszka. Po tym wydarzeniu sąd zdecydował o umieszczeniu czwórki rodzeństwa w domu dziecka. Po artykule w DZIENNIKU do Szukielów zgłosił się ksiądz Krzysztof. W prowadzonym przez siebie podwarszawskim ośrodku zaproponował im mieszkanie i pracę. I właśnie to miało wpływ na decyzję sądu. "Sąd dał tej rodzinie drugą szansę. Odebranie im dzieci byłoby największą tragedią właśnie dla maluchów. To bardzo kochająca rodzina, która po prostu nie radzi sobie w otaczającej rzeczywistości. Dlatego trzeba jej pomóc, a nie rozbijać" - mówi Beata Mirska ze Stowarzyszenia "Damy Radę", które pomaga Szukielom.
>>> Uciekli, bo sąd chciał im zabrać dzieci
Identycznego zdania jest Wojciech Kucerow, dyrektor domu dziecka, w którym od dwóch tygodni przebywała Nikola i jej trójka rodzeństwa. "Pomiędzy dziećmi a rodzicami jest ogromna więź. Dorota i Artur byli tu codziennie, bawili się z maluchami, karmili je, najstarszego chłopca odbierali ze szkoły. Największym problemem tej rodziny jest brak własnego mieszkania i pieniędzy" - uważa Kucerow. "Myślę, że wyjazd do nowego miejsca pomoże im stanąć na nogi" - dodaje.
Rodzina Szukielów w sobotę przeprowadza się do podwarszawskiego ośrodka. Dostanie tam dwa pokoje i osobną łazienkę. Dorota od 1 lipca będzie pracowała jako kucharka, Artur będzie kierowcą. "To młodzi ludzie, na pewno poukładają sobie życie. Trzeba im tylko trochę pomóc" - mówi ksiądz Krzysztof. Sąd jednak nie zapomni o rodzinie Szukielów. Za kilka tygodni jego przedstawiciel odwiedzi Nikolę i jej rodzeństwo, by sprawdzić, czy dzieci są zadbane. Wtedy sąd wyznaczy kolejny termin rozprawy, na którym podejmie decyzję, co dalej będzie z rodziną.