Chodzi o odpowiedź wiceministra infrastruktury, Tadeusz Jarmuziewicz, na interpelację posła Grzegorza Raniewicza. Minister powołując się na badania Instytutu Transportu Samochodowego i prof. Wojciecha Żagana z Politechniki Warszawskiej stwierdził, że liczba wypadków czołowych w Polsce od marca do sierpnia 2008 w porównaniu z tym samym okresem 2006 r. (gdy nie było obowiązku jazdy na światłach) spadła o 5 proc., liczba zabitych o 13 proc., a rannych o 4 proc.

Reklama

Odpowiedź ta oburzyła ludzi z inicjatywy "Stop światłom!", którzy twierdzą, że Jarmuziewicz manipuluje danymi albo nawet celowo kłamie. Oszustwo ma polegać na pominięciu danych z 2007 roku. Jeśli porównać statystyki z okresu maj-wrzesień 2006 i 2007 roku to liczba wypadków wzrosła o 8,2 proc., a liczba zabitych była wyższa o 8,7 proc. Tymczasem argumentem za wprowadzeniem przepisu miały być prognozy o 20 proc. spadku liczby wypadków.

Czy zatem obowiązek zapalania świateł, to tylko sposób na zarobek producentów żarówek? Inicjatywa "Stop światłom" powołuje się na badania prof. Ernsta Pflegera, który dowodzi, że włączanie świateł w dzień poprawia bezpieczeństwo tylko przy złej pogodzie. Przy słonecznej, może nawet szkodzić. Na tej podstawie rząd Austrii zniósł obowiązek całodobowej jazdy na światłach, coraz częściej o wycofaniu się z przepisu mówi się w całej UE.

Tym bardziej, że przepis oznacza gigantyczne koszty i straty dla środowiska. "Na używanie świateł w dzień wydaliśmy kilka miliardów złotych, a do atmosfery trafiło niepotrzebne pół miliona ton dwutlenku węgla" - czytamy w interpelacji posła Raniewicza.

Inicjatywa "Stop światłom!" wysłała do premiera Donalda Tuska skargę na ministra Jarmuziewicz. Jeśli zostanie odrzucona, zapowiadają skierowanie sprawy do prokuratury.