To cud, że nikt nie zginął. Wszystko zdarzyło się przy stacji Katowice Ligota w piątkowy wieczór, 17 pażdziernika. Na szczęście pociąg Intercity Warszawa - Bielsko-Biała nie poruszał się szybko i siła uderzenia w tył osobowego składu jadącego z Katowic do Żywca nie była duża. Żaden z pociągów nie wypadł z torów, ale 22 zostały ranne. Straty PKP wyniosły 2 miliony złotych.

Reklama

Od początku przypuszczano, że zawinił człowiek. Potwierdziła to katowicka prokuratura i w środę oskarżyła o spowodowanie katastrofy w ruchu kolejowym dwie dyżurne ruchu: 35-letnią Andżelikę W. oraz 52-letnią Janinę. N.

Okazało się, że młodsza dyżurna grała w czasie katastrofy z kolegami w karty. "I karta jej tak dobrze szła, że się zagapiła" - mówi "Gazecie Wyborczej" prokurator Aneta Mucha z Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum Zachód.

Jej koleżanka była pijana. Miała około 2 promili w wydychanym powietrzu.

Andżelika W. przyznała się do winy i wyraziła skruchę. Jej starsza koleżanka odmówiła składania wyjaśnień. Kobietom grozi 10 lat więzienia. W PKP oczywiście już dawno nie pracują.