W Poradni Mukowiscydozy w Gdańsku Jaś przechodzi okresowe badania konieczne przed planowaną podróżą na Białoruś. Opiekująca się nim dr Maria Trawińska na razie nic nie może powiedzieć o stanie zdrowia chłopca. Nie wie też, jak długo potrwają badania. "Chętnie nawiązałabym kontakt z białoruskimi lekarzami. Możemy przekazać Jasiowi leki czy sprzęt medyczny, jeśli tamtejsi medycy sobie tego zażyczą" - deklaruje.

Reklama

Przedstawiciele władz białoruskich zapewniają, że Jaś będzie miał zapewnioną świetną opiekę. Na początku ma być umieszczony w ośrodku dla dzieci z zaburzeniami rozwoju i psychiki w Grodnie. Ale będzie poszukiwana dla niego rodzina zastępcza. W Polsce niewiele osób daje wiarę tym zapewnieniom. Sprawą chłopca zajął się wczoraj rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, ale nie podjął jeszcze decyzji o interwencji. O zajęcie stanowiska został też poproszony prezydent Lech Kaczyński.

Przedstawiciele Stowarzyszenia Federacja Młodych Socjaldemokratów zaapelowali do niego, by przyznał Jasiowi polskie obywatelstwo. Jak poinformowało DZIENNIK Biuro Prasowe Prezydenta RP, kancelaria głowy państwa sprawdza wszelkie możliwości prawne w sprawie chłopca. Zastrzega jednak, że zgodnie z obowiązującym prawem obywatelstwo może być nadane tylko na wniosek rodzica lub opiekuna, a taki jeszcze nie wpłynął.

Jaś urodził się w kwietniu 2007 r. w lubelskim szpitalu. Jego matka Białorusinka Madzina I. zrzekła się praw do dziecka. Sąd zdecydował o oddaniu go do tymczasowej rodziny zastępczej w Gdyni. Zastępczą matką została 24-letnia samotna kobieta, która już po kilku tygodniach zrezygnowała z dalszych starań o dziecko. Wtedy władze białoruskie wszczęły procedurę zmierzającą do przewiezienia chłopca z Polski na Białoruś. W zeszły czwartek sąd w Lublinie zgodził się na to.

Reklama

Białoruś gotowa zaopiekować się Jasiem

Białoruska dziennikarka Natalia Bielkiewicz na prośbę DZIENNIKA odwiedziła ośrodek, w którym ma zamieszkać Jaś, kiedy zostanie przewieziony na Białoruś. To specjalistyczny dom dziecka w Grodnie przeznaczony dla dzieci z organicznym porażeniem układu nerwowego oraz naruszeniami psychiki. Ośrodek dla dzieci upośledzonych, o którym mówią wszyscy w Polsce, to inne miejsce. Jaś zostanie tam wysłany, jeżeli do trzeciego roku życia nie znajdzie na Białorusi rodziny zastępczej.

Jakie warunki są w ośrodku, do którego chłopiec ma zostać niebawem przewieziony? Natalia Bielkiewicz twierdzi, że dobre. Szefowa ośrodka, naczelna lekarka Kławdia Krawczuk zapewnia, że jej dom dziecka jest doskonale przygotowany na przyjęcie chłopca chorego na mukowiscydozę. Jak mówi, ma doświadczenie w opiece nad dziećmi z tą chorobą, ostatnio przechodziło tam terapię czworo takich małych pacjentów. Według Krawczuk lekarze mają niezbędne leki, preparaty enzymatyczne, których najprawdopodobniej będzie potrzebował Jaś, nawet te najdroższe. Naczelna lekarka obiecuje, że przydzieli chłopczykowi indywidualną pielęgniarkę i zapewni całodobową opiekę. Mówi, że pracownicy starają się nie tylko leczyć dzieci, ale także stworzyć dla nich dom.

Reklama

Kławdia Krawczuk opowiada, że 85 maluchami opiekuje się 167 pracowników, z których ponad jedną trzecią stanowią dyplomowani pracownicy medyczni. Bielkiewicz zajrzała do jednego z pokoi dla dwu- i trzylatków. Bawiło się tam ośmioro maluchów, zajmowało nimi dwóch wychowawców, pielęgniarka, lekarz i fizykoterapeuta. Budynek według dziennikarki jest ładny i czysty.

Kierowniczka domu dziecka zapewnia, że stara się znaleźć każdemu maluchowi rodzinę zastępczą. Ostatnio nowe rodziny przyjęły 19 małych pacjentów. Dla Jasia to ważne, nie tylko ze względu na potrzebę ciepła i miłości. W domu dla dzieci niepełnosprawnych, do którego może trafić po skończeniu trzeciego roku życia, warunki są o wiele gorsze niż u Kławdii Krawczyk.

Irena Czarnowska

Jest spragniony miłości

ELŻBIETA POŁUDNIK*: Jakim dzieckiem jest Jaś?

RYSZARDA BARTNIK*: Najbardziej rzucało się w oczy to, jak bardzo spragniony jest miłości. Jak brałam go na ręce i przytulałam, natychmiast się wyciszał. Mógł kilka godzin przespać spokojnie w moich objęciach. Poznawał mnie, uśmiechał się, gdy wchodziłam do pokoju, po prostu czekał na mnie. Gdy wychodziłam do innych dzieci, zaczynał płakać. Mamy zajmujące się w szpitalu własnymi dziećmi natychmiast wiedziały, o co chodzi i szukały mnie w innych salach.

Czy ma pani żal do opiekunki z Gdyni, że zrezygnowała z funkcji tymczasowej rodziny zastępczej?

Nie mogę mieć żalu, że nie dała sobie rady. Mam jednak żal, że nie powiedziała. Kilka razy w miesiącu pytałam ją, jak sobie radzi? Zawsze odpowiadała uspokajającym tonem. Nie pisała o sobie, tylko o dziecku. "Jasiowi rosną ząbki, zaczyna raczkować, mówi mama, rozwija się świetnie". Dostawałam też fotografie uśmiechniętego Jasia, czasem pod inhalatorem, czasem ze spaceru.

Czy powinniśmy mieć wyrzuty sumienia z powodu Jasia?

Tak. My wszyscy. Najpierw wyrwaliśmy to dziecko śmierci, a potem zostawiliśmy je. Przestępcy mają adwokata, przed deportacją sprawdza się, czy nie grozi im w ich kraju niebezpieczeństwo czy niegodne traktowanie. Jaś nie ma takich praw, bo urzędnicy mówią, że chłopiec nie jest deportowany tylko przekazywany. Nie obawiałabym się tak bardzo o jego losy, gdybym zobaczyła białoruską rodzinę, która chce się nim zająć. Nie wąpię, że na Białorusi takie są.

Jaś znalazł się dziś w szpitalu. Czy pani widzi w tym jakąś szansę?

Mam ciągle nadzieję, że znajdzie się rozwiązanie, które pozwoli uniknąć wywiezienia go na Białoruś.

Dlaczego tak bardzo zaangażowała się pani w sprawę tego malca?

Jaś jest po prostu człowiekiem, którego dorośli, urzędy i procedury skrzywdziły.

Dlaczego pani sama nie zajęła się dzieckiem na stałe?

Gdybym tylko mogła, zrobiłabym wszystko, by być dla Jasia rodziną zastępczą. Niestety, to niemożliwe z wielu powodów, których nie mogę ujawnić. Zapewniam, że nie zależy to od mojej woli.

* Ryszarda Bartnik, wolontariuszka Centrum Duszpasterstwa Młodzieży w Lublinie, która zajmowała się Jasiem, gdy ten przebywał wiele miesięcy w miejscowym szpitalu