Teraz to się skończy. W lipcu zacznie obowiązywać nowy system rozliczeń między szpitalami a Funduszem.
Przedstawiciele NFZ przekonują, że zmiana jest konieczna, ponieważ w starym systemie lekarze nie leczyli pacjentów tak, jak wymagałyby tego diagnozy, ale tak, by wykonać u nich jak najdroższe procedury. "Jednym z przykładów niepożądanego wpływu rozliczeń na postępowanie z pacjentami jest wzrost liczby wykonywanych w polskich szpitalach cesarskich cięć, nieadekwatny do danych epidemiologicznych" - mówi rzeczniczka NFZ Edyta Grabowska-Woźniak.
W obowiązującym teraz systemie każda procedura medyczna ma swoją cenę. Nowe zasady, tzw. jednorodnych grup pacjentów, które mają wejść w życie latem, znoszą tę zależność. "Wycena danego świadczenia będzie teraz zależeć od okoliczności, w jakich udzielono świadczenia, m.in czasu hospitalizacji, trybu przyjęcia, wieku pacjentów albo występujących schorzeń towarzyszących" - tłumaczy Rafał Janiszewski, ekspert doradzający szpitalom w rozliczeniach z Funduszem.
Jak wpłynie to na ilości cesarskich cięć? Dotąd taki zabieg można było wykonać choćby z powodu niskiego progu wytrzymałości bólu, strachu albo złej kondycji psychicznej pacjentki. Zyskiwał na tym szpital, ponieważ NFZ wyceniał cesarskie cięcie wyżej niż poród naturalny. Teraz tej prostej relacji nie będzie. Urzędnicy Funduszu nie kryją, iż ma to zniechęcić lekarzy do zbyt częstego przeprowadzania tych zabiegów.
"Cesarskie cięcie powinno być wykonywane tylko w sytuacjach uzasadnionych medycznie, ponieważ jest to zabieg nieobojętny dla zdrowia matki i dziecka" - mówi DZIENNIKOWI Grabowska-Woźniak. I dopiero wtedy, gdy cesarka będzie mieć uzasadnienie medyczne, szpital dostanie wyższą wycenę zabiegu.
Planom Funduszu kibicuje były prezes NFZ, a obecnie poseł PiS Andrzej Sośnierz: "Jeśli cena za cesarkę i poród naturalny będzie ta sama, to nie będzie już powodów, żeby coś naciągać. Wcześniej zbyt często wykonywano zabiegi, zapominając, że to duża ingerencja w ciało kobiety" - mówi Sośnierz. I dodaje, czynnik finansowy, który powodował, że w niektórych szpitalach wykonywano od 60 do 90 proc porodów właśnie poprzez cesarkę, teraz nareszcie zniknie.
Co na to eksperci? Krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa, prof. Stanisław Radowicki nie chce na razie komentować planów Funduszu: "Wciąż o nich rozmawiamy. Dopóki rozmowy się nie skończą, nieelegancko byłoby cokolwiek na ten temat mówić" ucina Radowicki.
Jednak prof. Tomasz Niemiec, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, nie ukrywa irytacji: "Za cesarkę będzie się teraz płaciło tyle samo co za zwykły poród. To katastrofa" - mówi prof. Niemiec. Tłumaczy, że nowe zasady finansowania spowodują, że szpitale zaczną odsyłać pacjentki, a ginekolodzy będą unikać wykonywania cesarskich cięć z obawy, by nie narażać szpitali na straty. I zapowiada, że PTG wystosuje oficjalne pismo protestacyjne do NFZ i ministerstwa zdrowia.
Zdaniem Niemca nowe zasady finansowania świadczeń będą promowały te szpitale, które będą odsyłały pacjentki, a ginekolodzy, nawet kiedy będą wskazania do wykonania cesarskiego cięcia, będą go unikać z obawy, by nie wpędzać szpitala w koszty. "Dziś 30 proc. porodów w Polsce odbywa się przez cesarskie cięcia. To nic nadzwyczajnego. Średnia europejska to 28-30 proc" - mówi Niemiec.
Nowe zasady rozliczeniowe odmiennie oceniają też dyrektorzy szpitali. Janusz Siemaszko, kierownik szpitala ginekologiczno-położniczego Inflancka w Warszawie twierdzi, że inicjatywa Funduszu jest słuszna: "Na całym świecie wzrasta ilość cesarskich cięć, ponieważ lekarze coraz bardziej boją się odpowiedzialności. Nigdy żaden lekarz nie miał wezwania do sądu za to, że zrobił cięcie. Jeśli jest skarżony, to za to, że zbyt późno je zrobił albo że nie zrobił w ogóle" - tłumaczy Siemaszko.
Innego zdania jest dr Arkadiusz Kubacki, dyrektor szpitala specjalistycznego w Koninie. "O tym, czy ciąża powinna być rozwiązana cięciem cesarskim, powinien decydować stan kliniczny. Procedura operacyjna zawsze będzie generować dodatkowe koszty" - mówi Kubacki.