"Nie chcemy zatrzymywać pociągów. To nie wina ludzi, że państwo nie poczuwa się do odpowiedzialności"- mówi dziennikowi.pl Maria Ciosek, rzeczniczka głodujących. I dodaje, że nie mają pretensji do tego czy innego rządu. Bo tak naprawdę żaden nie chciał się zająć problemami kolei na poważnie. A są one palące.

Niedawno ze skarpy spadł pociąg. Na szczęście towarowy, więc wysypał się tylko węgiel. Aż strach bierze, co by było, gdyby był pełen ludzi, albo toksycznych chemikaliów.

A taka katastrofa jest możliwa. Bo co trzeci tor w Polsce jest w tak tragicznym stanie, że kolejarze już dawno powinni je zamknąć! Ale przecież nie można tego zrobić. Dlatego dyżurni ruchu, czyli ci, którzy decydują o tym, który pociąg gdzie i kiedy pojedzie, głodują. Na razie jest ich 11 ze Związku Zawodowego Dyżurnych Ruchu PKP. Ale to kwestia czasu, kiedy przyłączą się następni.

"Zaczęliśmy dziś o 12 i będziemy głodować do skutku"- zapowiada twardo Ciosek. Do skutku, czyli do podpisania przez rząd papierka, na którym poda plan remontu torów. No i zacznie dawać na to pieniądze. Bo w grudniu rząd już podpisał dokumenty, w których zobowiązuje się dać na kolej kasę. Ale do dzisiaj jej nie przekazał. A nasze życie, nie tylko pasażerów, jest w niebezpieczeństwie.

Co na to wszystko Ministerstwo Transportu i Budownictwa, czyli to odpowiedzialne za koleje? "To nie nasza wina. To Ministerstwo Finansów nie chce dać pieniędzy" - zrzuca odpowiedzialność Sławomir Sadowski z Biura Prasowego resortu transportu.

Czyli mówią to, co zawsze: to nie my, to oni są winni. A to problemów na pewno nie rozwiąże.