Trwa skomplikowana operacja głowy i nagle wszystko tonie w ciemnościach. W szpitalu brakuje prądu! Nie włącza się awaryjne zasilanie. Lekarze odchodzą od zmysłów. Oświetlają operowaną głowę 74-letniego Bronisława Zuba własnymi telefonami komórkowymi. Reanimują go. Ale wszystko na nic. Mężczyzna umiera.

Dziś sprawę zaczęła badać dzierżoniowska prokuratura. Zanim doszło do tragicznych wydarzeń w szpitalu, Bronisław Zub przeżył serię dramatycznych wypadków.

Był wtorek po południu. Wracającego do domu mężczyznę ktoś napada na klatce schodowej. Bronisław Zub dostaje kilka ciosów w głowę, ale najprawdopodobniej najcięższy uraz czaszki powstaje, gdy meżczyzna pada na schody. Traci przytomność.

Po odzyskaniu przytomności, cały we krwi i ledwo żywy rusza do domu. Rodzina natychmiast wzywa pogotowie. Ambulans wiezie rannego do szpitala w Dzierżoniowie. Stamtąd lekarze kierują go do lepiej wyposażonej placówki w Wałbrzychu. Tu robią mu prześwietlenie, stwierdzają skomplikowany uraz czaszki i... wysyłają z powrotem do szpitala w Dzierżoniowie.

Stan rannego pogarsza się, więc pacjent szybko ląduje na stole operacyjnym. Zasilanie wysiada na 18 minut. Nie zadziałał również awaryjny transformator. W szpitalu był także ręczny agregat prądotwórczy, ale zanim na miejsce dotarł elektryk, który potrafi go obsługiwać, prąd znów został włączony. Jednak pacjent już nie żył.

Przed prokuraturą stoi więc trudne zadanie ustalenia, kto jest winny śmierci pacjenta.