Kłopot wziął się od jednego zdania w rozporządzeniu ministra infrastuktury. Szef resortu zakazał stosować zielone strzałki na skrzyżowaniach, gdzie ruch jest kolizyjny. Tyle że niemal na wszystkich skrzyżowaniach ruch jest kolizyjny i urzędnicy z zarządów dróg miejskich przestraszyli się, że strzałki są niezgodne z prawem.
"To był absurd, urzędnicy niepotrzebnie zakapturzyli sygnalizatory workami na śmieci" - śmieje się Tadeusz Strobel z Ministerstwa Transportu. Tak stało się w kilku miastach Polski. To był błąd, bo, jak wyjaśnia ministerstwo, nic do zielonych strzałek nie ma. Mogą zostać na skrzyżowaniach.
"O umieszczeniu strzałki decydują urzędnicy z zarządów dróg, jeśli uznają, że jest potrzebne. Nie ma znaczenia, czy skrzyżowanie jest rzekomo kolizyjne czy nie" - wyjaśnia Strobel. Na wszelki wypadek resort zmieni rozporządzenie, żeby wszystko było jasne.
A strzałki mogą stać się naszą narodową specjalnością. Kiedy weszliśmy do UE, tym pomysłem zainteresowali się Niemcy. I już zaczynają wprowadzać zielone strzałki u siebie.