Nowe zarzuty to efekt już toczącego się procesu pedofila. Rok temu na jednej z rozpraw pewna kobieta rozpoznała swoją córeczkę na zdjęciu z obrzydliwej "kolekcji" Andrzeja S.
Śledztwo prowadzone po doniesieniu przerażonej matki ujawniło obrzydliwe fakty. Prokuratura zarzuca byłemu psychoterapeucie, że dotykał dziewczynkę w intymne miejsca. Podobnie było z drugą dziewczynką, chorą na autyzm. Nie tylko molestował ją, ale zachęcał ją do zabawy... wibratorem. Śledczy idą dalej i twierdzą, że S. wykorzystywał bezradność dziecka wynikającą z upośledzenia.
Rodzice obu dziewczynek opowiadają, że psychoterapeuta wypraszał ich na czas "terapii". To wtedy dochodziło do molestowania. Potwierdziło to jedno z dzieci. Na przesłuchanie drugiego nie zgodzili się biegli, którzy uznali, że mogłoby to zaszkodzić chorej na autyzm dziewczynce.
Andrzej S. nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Twierdzi, że obu dziewczynek nie zna. Grozi mu do 12 lat więzienia.
Tymczasem w kończącym się, utajnionym procesie, w którym psycholog odpowiada m.in. za utrwalanie pornografii dziecięcej, kara może być mniejsza - do 10 lat za kratami. Kolejna rozprawa odbędzie się 22 września.
Cała sprawa wyszła na jaw, gdy dwa lata temu na śmietniku, niedaleko mieszkania Andrzeja S., na warszawskim Mokotowie znaleziono kilkaset zdjęć dzieci. Widać było na nich m.in., jak bawią się wibratorami. Trop zaprowadził śledczych do psychologa. W jego mieszkaniu znaleziono kolejne zdjęcia i płyty CD z dziecięcą pornografią.
Andrzej S. tłumaczył, że była to "forma terapii dzieci autystycznych", a motywy seksualne w spotkaniach z nimi miały "otworzyć je na kontakt". Jednak według prokuratury, psycholog nie prowadził żadnych badań naukowych, tylko krzywdził bezbronnych pacjentów.